Jestem ogromnie (pozytywnie!) zaskoczony, jak wielu osobom spodobał się (wydawałoby się bardzo hermetyczny) Pax Renaissance . Miód na serce
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 01 mar 2024, 17:26
autor: prib4
Raffik_San pisze: ↑01 mar 2024, 12:31 Tytani
To bardzo dobre, pięknie wykonane, niezbyt skomplikowane, dynamiczne area control.
Mam ogromną słabość do tego tytułu i nie widziałem podobnej gry na rynku, tj. pięknie wykonane i proste (ale nie trywialne) area control - zagrasz praktycznie z każdym dzięki możliwość zwiększania skomplikowania modułami z dodatków. Cena jest jednak dosyć wysoka (porównując zawartość do takiej trylogii Langa wydanej przez CMON) i nakład raczej też niewielki więc popularność jest niska.
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 02 mar 2024, 12:04
autor: Uncle_Grga
18 rozgrywek, czyli tak blisko mojego standardu. Głownie większe pozycje, zero nowości, dwa wielkie powroty.
Concordia (4x) - pierwszy z powrotów. Lubię takie akcje - wyciągnięta z nicości półkowania, bez żadnej konkretnej przyczyny, na zasadzie "w co by tutaj dzisiaj zagrać? A niech będzie to.." Wcześniej grana, uwaga, w 2019. Nie ukrywajmy, dramat. Najzabawniejsze jest jednak, że zasady pamiętałem praktycznie w calości (przypomnienie ile czego pobieramy w setupie) i zaskoczenie, że można zrobić grę z dwustronnicową instrukcją (de facto dwu). Mega przyjemne odczucia z gry, dobra zabawa i zadowolenie wśród współgraczy. Super powrót.
Carnagie (3x) - kilka partii testowanej w styczniu nowości. Zaskakująco - ambiwaletne mam uczucia. Bo choć gra bardzo dobra, taka kompaktowa, elegancka mechanicznie - wszystko śmiga tam więcej niż poprawnie - to jednak dla mnie lekki zawód. Zdecydowanie miałem względem niej większe oczekiwania. Myślałem, że będzie wielkie wow, walka o mój prywatny top, tymczasem wrażenia z rozgrywki nie mają nawet startu do mojej super ligue (Brass, Pamir, Gallerist), ale przegrywają nawet z równolegle poznaną Kutną Horą. Gra jest sucha jak pieprz i nawet przez chwilę nie pozwala zerknąć mi w kierunku US XIX Century. Tak wiem, to euro, ale ja akurat lubię tego rodzaju wstawki, i tego oczekuję od moich eurasów. Nie pomaga nawet O'Toole. Poza tym, w Carnegie męczy mnie poczucie straconych szans i pustych akcji (kiedy współgracze realizują akcje, do których nie zdążyłem, lub nie potrafiłem się przygotować). Krótka kołderka to jedno, ale akurat w Carnegie mi to dokucza..
Magnaci Boże Igrzysko (3x) - drugi wyciągnięty z otchłani półkownik, tym razem z powodu bardziej oczywistego (inspiracja wspieraczką Triumpha). Gra ma swoje problemy, wiadomo nie od dziś. Ale jednak lutowe rozgrywki przekonały mnie, że bardzo lubię tego dzis już białego kruka. Zawsze powtarzam, że oddaje w 100% meandy polskiej duszy i świetnie ilustruje schyłkowy klimat I Rzeczpospolitej. Grana w różnym towarzystwie dowodzi, że wrażenia z rozgrywki i tu zależą mocno od gry nad stołem. A że ludzie po 1670, to i synowie magnatów byli, i Andrzej, i Cyceron.. Kmicic, Radziwiłowie i kawał sukna, za który ciągną jako ci wilcy.. mega powrót!
Kutna Hora (3x) - podtrzymuję wszystko dobre, co napisałem o tej grze dotychczas. Klimatyczna, śliczna, dobra mechanicznie, świetnie bawię się ja i współgracze, niedoceniona i już przez rynek zapomniana. Wiem, że dokupię do niej metalowe monety, jak się bawić, to po całości.
Pax Renaissance (1x) - nie mam wątpliwości, że to jest planszowe "opus magnum", niekoniecznie Eklundów, ale bardziej branży (graczy). Potencjał na top, pierwsze miejsce bez cienia wątpliwości. Nie oceniam jej, nie piszę nic więcej - bo to nie jest ten etap. Dalej na dziś łatwiej zagrać mi np. w Pamir, ale już widzę, że ten nie moze mierzyć się z Renesansem. Zatem spokojnie - czekam z intronizacją PR na moment, gdy będę potrafił docenić jej ofertę i wycisnąć z niej nieco więcej, niż moje obecne para-rozgrywki..
Były też grane: Gejsze, Gejsze 2 i Sen.
Podsumowując:
1) z racji udanych powrotów, podzielę triumpy w lutym miedzy te gry. Powrotem miesiąca zostaną zatem Magnaci, a palmę gry miesiąca przyznam Concordi,
2) cieszy - utrzymanie liczby rozgrywek oraz odświeżenie staroci,
3) martwi - brak (kolejny już miesiąc) pojedynczych chociażby rozgrywek w ulubione Pamir i Brass, oraz brak nowości (które już lezą na półce i "nie zagrały się" - vide Era Innowacji chociażby. Niedobrze..
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 02 mar 2024, 16:10
autor: Sirius_Black
W lutym 25 rozgrywek w 20 różnych gier. Dobry wynik na moje standardy.
W lutym tylko dwie nowości (naciągając, za nowość można by uznać też rozgrywkę na mapie Korsyki do Concordii): Spicy - szybkie i przyjemne, po całym popołudniu grania w cięższe tytuły (Pax Renaissance, Tygrys i Eufrat) sprawdziło się bardzo dobrze, Fractal - niczego się po tym tytule w sumie nie spodziewałem, ale i tak zasłużone rozczarowanie miesiąca, nie jestem wielkim fanem i znawcą 4X, ale też zazwyczaj jak ktoś zaproponuje, to nie odmówię, szczególnie, że tu miało być szybko i nowatorsko, niestety to chyba slogany z Kickstartera, bo rozgrywka była nudna, długa i dosyć statyczna (chociaż to może akurat nasza wina, bo jako eurogracze raczej nie gramy zbyt agresywnie),
Stali bywalcy: Pax Renaissance 2 ed. - wszyscy chwalą, więc i ja dołączę się do pochwał, na ten moment gra, która dostarcza mi chyba najwięcej emocji, w tym miesiącu dwie partie trzyosobowe (w jedno popołudnie) i dwie dwuosobowe, rozgrywki w czteroosobowym składzie lubię najmniej, bo jednak ciężko już zapanować nad chaosem, który pojawia się na planszy, za to im mniejsze grono, tym bardziej trzeba pilnować co dzieje się na stole, na rynku i śledzić uważnie każdy ruch przeciwnika, Concordia - zazwyczaj gramy dwuosobowo, tym razem udało się zagrać na trzech graczy na mapie Italii, do tego partia na mapie Korsyki, o której już wspomniałem wyżej, Age of Steam - pięcioosobowa rozgrywka na mapie Niemiec, kolejna gra z mojego ścisłego topu, chętnie wyciągałbym ją na stół częściej i testował więcej map, Akropolis - przyjemny fillerek, na tyle spodobał mi się podczas rozgrywek w Astronautach, że kupiłem do grania w domu, Brass Birmingham - jedna z moich ulubionych gier, mam nadzieję, że w tym roku uda się zrealizować wyzwanie i zagrać przynajmniej 12 razy, Pax Pamir 2 ed. - mam wrażenie, że łatwiej połapać mi się w Pax Ren niż w teoretycznie prostszym Pamirze, który jest w mojej ocenie bardziej dynamiczny, szybszy i mniej przewidywalny od starszego brata, Projekt Gaja - kolejna dwuosobowa partia, tym razem nie była może tak udana i nie zapadła tak bardzo w pamięć, ale nadal moim zdaniem najlepszy tytuł spośród całej rodziny, Tygrys i Eufrat- kolejna gra z serii moich ulubionych, która jednak trafia na stół zbyt rzadko, Voidfall - gra się przyjemnie... i to chyba mój największy zarzut do tej gry, w 4-osobowej partii o średnim poziomie agresji sporo było walki z NPCami, ale między graczami doszło tylko do jednego pojedynku, przez większość czasu każdy siedział w swoim narożniku, ja sam miałem wrażenie, że kombinowania nad optymalizacją moich ruchów jest tyle, że ciężko było mi już skupiać się co robi przeciwnik, ogólne odczucia z rozgrywki mam przyjemne, gra w wydaniu KS na stole wygląda pięknie, ale trzeba jednocześnie przyznać, że jest dosyć męcząca (kilka godzin ciągłego kminiena na najwyższych obrotach), w dedykowanym wątku trafiłem na głosy, że walka jest istotna i uderzenie w odpowiednim momencie potrafi przechylić szalę zwycięstwa i może faktycznie tak, ale pewnie wymaga to większego ogrania,
do tego: Welcome to..., Dominion, Kolejowy Szlak, Palec Boży.
Kącik 18stkowy:
1871, 1882, 1849, 18FL, 1830
Rozczarowanie miesiąca - tu dużych wątpliwości nie ma, zdecydowanie "wygrywa" Fractal Gra miesiąca - tu już wybór nie jest taki oczywisty, naturalnym kandydatem jest oczywiście Pax Renaissance 2 ed., poza tym wpadły dwie rozgrywki w bardzo lubiany przeze mnie 1871, do tego rozgrywki w Tygrys i Eufrat, Brassa oraz Projekt Gaja, jednak tytuł wędruje do Age of Steam
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 02 mar 2024, 18:54
autor: Atk
Spoiler:
Neoptolemos pisze: ↑29 lut 2024, 12:12
Po wybitnym styczniu nastał wcale niezły luty. 53 partie w 26 gier + regularne ogrywanie solo Władcy Pierścieni LCG (którego nie liczę w statystykach, bo czasem poddaję szybko partię + ciężko "policzyć" czas poświęcony na składanie i modyfikowanie talii). Musiałem się nagrać na zapas, bo większość marca spędzę w podróży bez planszówek. W sekcji nowości głównie "odkrycia" godne miana Złotej Łopaty, ale za to dobre i bardzo dobre
Nowości (alfabetycznie): Abyss (++) - wiele lat mnie ta gra omijała, a kupiłem ją już dość dawno temu w jakiejś weekendowej promocji i... odstała swoje na regale. Jestem miło zaskoczony - mimo bardzo prostych zasad (poziom family+) gra jest emocjonująca, pełna interakcji i nieoczywistych wyborów. Na 4 osoby działała doskonale, obawiam się nieco o skalowanie, ale w pełnym składzie bardzo chętnie jeszcze zagram. Aż żałuję, że tak długo zwlekałem. First Rat (+) - trafiło w moje ręce przypadkiem, chciałem sprzedać nie zagrawszy, a byłby to błąd. Przyjemny temat (szczury budujące rakietę lecą na księżyc z sera) i rondlopodobna mechanika, klika smaczków mechaniczno-fabularnych (np. z ulepszeniem "daltonizm" traktujemy pola czerwone i zielone jako identyczne), bardzo solidne lekkie euro drugiego kroku. Na razie bezpiecznie zostaje w kolekcji. Glen More II (+) - bardzo solidny eurasek w klasycznym stylu, lekko przypomina mi Heaven & Ale, za to wcale nie przypomina mi typowych gier kafelkowych pokroju Carcassonne czy Alhambry. Myślę, że wydanie z aż 8 kronikami jest dla mnie o wiele za bogate i mógłbym się pobawić jeszcze samą podstawką, chętnie w mniejszym pudle. Grane było tego samego dnia co Abyss i Endeavor i podobało mi się najmniej, co nie znaczy, że wcale. Hansa Teutonica (++) - miałem ochotę zagrać już od dawna, bo mimo odstraszającego wyglądu słyszałem wyłącznie pozytywne i bardzo pozytywne opinie. Nie zawiodłem się - doskonałe, gęste od interakcji i satysfakcjonujące euro, w którym jednocześnie po pierwszej partii mam poczucie zaledwie liźnięcia gry. Podobna półka (choć minimalnie cięższa), co Concordia - również tutaj stosunek skomplikowania (complexity) do ciężaru (weight) jest wprost idealny. Czyli: prosto zrozumieć, nieprosto grać. Mimo że europółki nie są z gumy, wskoczyło wysoko na wishlistę. Słowołaki (+/-) - dość oryginalne połączenie kalamburów i mafii, zatem jako zabawa towarzyska działa całkiem w porządku, ale w warstwie mechanicznej mam pewno wątpliwości. Przede wszystkim dostrzegam problem w sytuacji, kiedy burmistrz jest wilkołakiem, bo ciężko jest mu w niezbyt oczywisty sposób zwodzić pozostałych graczy. Same hasła mają też problem, jeśli chodzi o trudność - na poziomie średnim są dośc banalne, na trudnym przeskok jest za duży. Zagraliśmy 6 partii i bawiliśmy się dobrze, ale jeśli to było całe moje doświadczenie ze Słowołakami, płakać nie będę. Żelazna Kurtyna (+) - partyjka zagrana na poczekaniu, dość cwane przełożenie card-driven game na 18 kart i garść kosteczek. Pewnie nie zagram więcej, ale i tak raczej z gatunku pozytywnych zaskoczeń.
Nienowości godne wzmanki: Beyond the Sun (++) - zagrałem prawdopodobnie najgorszą partię w jakąkolwiek planszówkę od dawna, aż sam się na koniec sfrustrowałem tym, jak źle ją rozegrałem. Zasłużone ostatnie miejsce i aż mi trochę głupio wobec współgraczy za moją irytację SAMYM SOBĄ pod koniec gry. Tym niemniej Beyond the Sun to wspaniała gra, a kto nie wierzy, ten traci. Endeavor: Wiek Żagli (++) - prawie nowość, bo grałem dotąd raz, przeszło 3 lata temu i od tej pory tylko sobie ciągle obiecywałem, że już niedługo zagram ponownie. Wyrwane na MatHandlu w zamian za Bestię i to był dobry deal - Endeavor nawet bez Przedsięwzięć i innych modułów jest bardzo fajną, ciasną, a przy tym dość szybką grą. Potwierdziło się, że moje dobre wspomnienia z nią związane to nie przypadek. Na 4 osoby zagraliśmy na "luźnej" stronie planszy, a i tak pod koniec było dość agresywnie - na drugiej stronie musi to być jatka (jak na euro). Lorcana (++) - upewniłem się, że pierwsze wrażenia nie były przypadkiem, to bardzo przyjemna pojedynkowa karcianka z bezboleśnie doczepionym Disneyem. Dalej chętnie pójdę na jakiś sealed, pogram też z przyjemnością w formacie constructed (choć w tym wypadku raczej casualowo). Robo Rally (+) - powrót po dłuuugiej przerwie. Być może najbardziej chaotyczna gra, z jaką miałem kiedykolwiek do czynienia. Już na 4 osoby dzieje się na planszy tyle, że zaplanowanie swoich ruchów i WYEGZEKWOWANIE ich w dobrym momencie jest cholernie trudne. To zresztą jest największy problem gry - do pewnego momentu zabawa w rozwalanie sobie planów jest ekstra, ale w pewnym momencie zaczyna się po protu dłużyć. Jak po raz dziesiąty psuję coś tuż przed dojechaniem do checkpointa, entuzjazm gdzieś ulatuje. Ale co się pośmialiśmy, to nasze! Viticulture (++) z Toskanią (+/-) - pierwsze podejście do dodatku. Ileż to ja się nasłuchałem, że nie warto grać bez Toskanii, że podstawka jest zepsuta! No i cóż - mam bardzo odmienne zdanie. Żeby nie zostać źle zrozumianym: dodatkowe moduły są całkiem fajne, ale... główne doświadczenie przy graniu z dodatkiem jest takie, że to ta sama gra, tylko trwa dłużej. Okej, może nowe opcje i podział roku na 4 pory poprawiają balans rozgrywki, a więcej asymetrycznych meepli to zawsze coś ciekawego, ale w gruncie rzeczy nie mam poczucia, żeby Toskania w jakikolwiek sposób naprawiała bardzo dobre w swojej istocie Viticulture. Władca Pierścieni LCG (+++) - złamałem się i postanowiłem odsprzedać pojedynczą paczkę z cyklu Ścigacza Snów i w zamian kupić cały cykl po angielsku i to była REWELACYJNA decyzja. Do grania solo mieszanie języków mi w ogóle nie przeszkadza, a Dream-Chaser to zarazem świetny fabularnie, jak i mechanicznie cykl. Wracając do przygód z pierwszego cyklu aż ciężko uwierzyć, jak rozwinęła się ta gra - chociaż i tam zdarzały się fajne scenariusze, to gra była dużo bardziej losowa, monotonna i "niesprawiedliwa"; z każdym kolejnym cyklem jednak się rozwija. Chętnie pograłbym z kimś (zagrałem tak tylko kilka razy w życiu, a solo nabiłem na pewno dobre kilkaset partii), ale nawet przy graniu solo bawię się doskonale. Zwierzęta z Baker Street (++) - pomysł tak siadł zarówno mnie, jak i mojej żonie, że przeszliśmy w kilka dni całość. Z rozpędu aż napisałem całą recenzję. Świetnie napisany i znakomity mechanicznie Sherlock entry-level. Zwłaszcza do grania z dzieciakami - gorąco polecam!
Inne: Ark Nova, Decorum, Deep Sea Adventure, Fog of Love, Hard to Get, Harry Potter: Mistrz Pojedynków, [kosmopoli:t], Królestwo Królików, Legendary Marvel DBG, Listy z Zaświatów, Maskarada, Palec Boży, Sagrada, Unlock: Legendary Adventures
Nowość miesiąca: Hansa Teutonica Gra miesiąca: Zwierzęta z Baker Street z żoną + solo Władca Pierścieni LCG Zawód miesiąca: (na siłę) Słowołaki
Ostatnio miałem okazję grać w Viti bez dodatku na bga, bo chciałem ziomkowi pokazać. Ja czułem się jakbym grała jakąś upośledzona wersję czy demo, a on stwiedzil że to słaba gra jest mając dużo zastrzeżeń do podstawki. Po zobaczeniu mapy do Toskanii i lekkim jej opisie, sam stwiedzil, że dużo lepiej to wygląda i z chęcią spróbuję.
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 03 mar 2024, 01:53
autor: Neoptolemos
Well, no to tutaj się różnimy. Nie wiem co jest tak bardzo upośledzonego w podstawce, potrafiłem w nią zagrać kilkanaście razy i bawić się dobrze. Z drugiej strony raz trafiłem na grupę, która się od Viticulture odbiła, bo (podstawowa wersja) była za skomplikowana
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 03 mar 2024, 07:27
autor: alex_dp88
W lutym udało się rozegrać 25 partii w 11 różnych tytułów:
NOWOŚCI
Marco Polo (6) (8,5/10) - hit tego miesiąca, to jak ta gra jest szybka robi na mnie ogromne wrażenie. Mamy sporą regrywalność w setupie, krótką kołderkę, i świetne zdolności liderów, gdzie każda zdolność wydaje się psuć grę, ale wcale tak nie jest. Gorąco polecam. Era Innowacji (4) (8/10) - nie grałem w Terra Mystice, ale od Projektu Gaja jest to dużo prostsze i bardziej przystępne. Świetnie wygląda na stole, ale też i zajmuje dużo miejsca. Tak jak w Marco Polo, setup i wybór frakcji wprowadza ogrom regrywalności. Gra zyskuje w moich oczach z każdą partią. Kutna Hora (2) (7/10) - pierwszą partię zagrałem dwuosobowo i była to rozgrywka nudna i płaska. Na planszy było luźno, a karty wydarzeń nie wprowadzały niczego ciekawego Już miałem sprzedawać ale udało się zagrać w 4 osoby i wrażenia były zupełnie inne. Sprawnie zmieniający się rynek, zarówno jeśli chodzi o budynki jak i ceny dóbr. Walka o miejsca na mapie, ciekawe ale nie przytłaczające decyzje przy wyborze akcji. I bardzo ciasne wyniki. W maksymalnym składzie polecam, ale jak chcecie grać w mniej osób to lepiej nie kupować. Spicy (2) (7/10) - „głupia losowa gra”, koncept jest tak prostacki, że sam jestem zaskoczony, że to działa, i bawiłem się naprawdę świetnie. Karty o wartości od 1 do 10 w trzech kolorach, każdy gracz po kolei rzuca kartę wyższą od poprzedniej. Karty rzucamy zakryte, więc zabawa polega na odczytaniu kiedy ktoś ściemnia i sprawdzeniu jego karty. Dużo krzyków i śmiechu, zabawa na 10-15 minut. Dla fanów gier z blefem mogę szczerze polecić. Star Wars: Rebelia (1) (7/10) - gra odczekała na półce wstydu ponad rok. No i niestety okazało się, że jednak przeszedłem na ciemną stronę mocy gier euro, że rozgrywka w Rebelię, nie była na tyle satysfakcjonująca na ile bym oczekiwał. Doceniam w niej wiele rzeczy, rozbudowany system walki (nawet zbyt rozbudowany), epickie momenty, dużo prób przeczytania przeciwnika, świetne wykonanie i klimat. Ale niestety długość rozgrywki i tempo gry trochę zabija we mnie chęć trzymania gry na półce. Chętnie zagram kiedyś u kolegi, ale sam puszczam swoją kopie dalej. Proszę Wsiadać: Nowy Jork i Londyn (1) (6/10) - rozegrany na Planpszówkowym spotkaniu i trochę się zawiodłem. Lubie gry taktyczne, ale tu miałem wrażenie, że nie mam za mały wpływ na to jak będę punktował i wszystko zależy od kolejności, w jakiej będą wychodziły karty. Bardzo możliwe, że to efekt pierwszej partii i brak znajomości kart, ale na ten moment sprawdziłem, bawiłem się nieźle, i nie potrzebuję wchodzić w to dalej. Ale wspólna plansza to świetny zabieg, i chciałbym zobaczyć tego więcej w wykreślankach.
STALI BYWALCY
Carnegie (2) (8/10) - gra wymagająca lepszego zapoznania, zachęcająca do próbowania różnych strategii, świetnie wyglądająca, z fantastycznym mechanizmem zarządzania pracownikami. Mam ochotę na więcej. Revive (2) (8/10) - podtrzymuję opinię z poprzednich miesięcy, wciąż bawię się świetnie, chcę spróbować w końcu na więcej niż 2 osoby. Circadians: Nowy Świt (6,5/10) - stało się to czego się obawiałem, po n-tej partii czuć pewną powtarzalność, i zdolności liderów (nawet w module rozbudowanym, w którym korzystamy z dwóch zdolności) tego nie zmieniają. Cieszę się, że poznałem i puszczam grę dalej. Terraformacja Marsa: Gra Kościana (8,5/10) - w naszym domu to już klasyk. Świetna gierka. Cenię za czas partii i emocje podczas rzutów.
POWROTY
The Godfather: Imperium Corleone (9/10) - partia w pełnym 5osobowym składzie, i jak zawsze było miodnie.
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 03 mar 2024, 10:48
autor: wajwa
Dużo grania w lutym za sprawą urlopu i wolnych weekendów w robocie.
Co ciekawe bez żadnych nowości, za to kilka spektakularnych powrotów
A na stole lądowały:
Starocie
Carnegie najwięcej rozgrywek w miesiącu (10+), co tu dużo gadać bardzo dobry tytuł, który wszystkim współgraczom przypadł do gustu, stąd kolejne partie na coraz większej świadomości. Jak pisałem gdzieś tam, tytuł troszkę "w dawnym stylu" w dobrym tego słowa znaczeniu. Na ten miesiąc planuję granie z dodatkiem, odrobina odmiany może zrobić jeszcze lepiej tej grze...
Ark Nova + Wodny Świat kolejna partia z dodatkiem i w efekcie dodatek poszedł na handel... nie że zły czy coś, trochę wyszedł tutaj casus dodatku do Arnaka, szybka płynna rozgrywka za sprawą dodatkowych opcji stała się zamulista, stwierdziliśmy zgodnie że podstawka w zupełności nam wystarcza i wciąż jest w niej wiele do odkrycia no co zrobić, jestem jednak wybredny jeśli idzie o dodatki (tak ogólnie), nikt mnie nie przekona, że coś tam jest must have bla bla etc.
Rats of Wistar jedna dwuosobowa rozgrywka, za to bardzo wyrównana, na ogół w dwójkę jeden drugiego jechał, tu różnica 5vp, czyli jedno łóżko, przyjemna giera
Zaginiona Wyspa Arnak mam stałą ekipę do Arnaka i coraz fajniesze te partie, talie artefaktów i przedmiotów przemielone po całości
Kaskadia wróciłem po dłuższym niegraniu i jest ok, na fali paru partyjek pozbyłem się Akropolis. Jednak Kaskadia lepsza na "dłuższym dystansie"
World Wonders niezmienna frajda przy kolejnych rozgrywkach, widzę że wychodzi w PL w dobrej cenie, kto się waha czy brać to niech się nie waha za ten piniądz warto !
Le Havre baardzoo dawno nie grana jedna z najlepszych ( w moim oczuciu ofc) gra miszcza Uwego. Troszkę sobie musiałem poprzypominać, dodatkowym wyzwaniem było że graliśmy na niemieckim wydaniu ale ... pewnych rzeczy się nie zapomina. Świetna gra w której początkowo szło jak po grudzie, ale od pewnego momentu (pierszeństwo w łańcuchu węgiel-rury-koks-szyny-stalowce) odpaliło i finalnie zwycięstwo z wymagającym przeciwnikiem. Kupa radochy przy tej partii, no bo Le Havre to klasa sama w sobie. Szkoda, że Uwe nie robi już takich gier...
Eufrat i Tygrys odpaliłem na BGA i na fali entuzjazmu przeforsowałem na stół. Wszyscy po paruletniej przerwie, ale zrobiłem szybkie przypomnienie zasad i to był megaprzyjemnie spędzony czas, no bo to przecież najlepszy Knizia ever Ciekawostka jest taka, że to jedna z pierwszych moich nowoczesnych planszówek, i o ile jakieś Catany staram się wyprzeć z pamięci tak przy EiT nie ma o tym mowy. Ponadczasowe dzieło.
Istanbuł+Mokka i Bakszysz kolejny powrót z zaświatów świetna szybka giera, nie mam pojęcia dlaczego ta gra gdzieś zniknęła, planuję pograć w marcu w to więcej, bo to fajna gierka jest. Po prostu.
Dorfromantik standardowo solo, ale i na 3 osoby zagrane i było przyjemnie
Aktualnie leci: Ark Nova- Barrage- Carnegie- Eufrat i Tygrys
Gra miesiąca najwięcej rozgrywek w świetne Carnegie, ale najlepsza w lutym była dwuosobowa partyjka w Le Havre wszelki komentarz zbędny, wybitna giera
Obserwacja z ostatniego miesiąca: wyciągięte na stół stare ramoty nadają się za sprawą elegancji zasad do natychmiastowego grania z lekkim jedynie przypomnieniem zasad.
Nie wyobrażam sobie za to usiąść do takiego przysłowiowego Bitoku z marszu bez ponownego przeczytania instrukcji i obejrzenia gejmpleja, a grałem całkiem niedawno...
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 03 mar 2024, 15:34
autor: feniks_ciapek
Kolejny fascynujący miesiąc, w którym zagrałem raptem 2 razy.
Więc znowu będą tylko pierwsze wrażenia.
Sol: Last Days of a Star (++) - abstrakt ubrany w szaty ucieczki przed eksplodującą Nową. Bardzo ciekawa łamigłówka pozycyjna i czasowa z optymalizacją wykorzystywania zasobów. Nieskomplikowane zasady, spora interakcja, głównie polegająca ma wykorzystywaniu struktur budowanych przez innych graczy. Regrywalność zapewniają losowane umiejętności specjalne, a całą grę robi ruch statku-matki dookoła słońca. Ma potencjał na bycie świetną grą lekko-średniej ciężkości w swojej kategorii. Skojarzenia: Cosmic Frog, Taluva oraz Reef.
Fractal: Beyond the Void (+) - zaczątek kosmicznego 4x, ale na razie właśnie na taką czwórkę - ani nie zachwyca, ani nie brzydzi. Kilka ciekawych patentów jeśli chodzi o eksplorację, rozwój, walkę i zdobywanie punktów, ale wykonanie jest bardzo nierówne. Niektóre elementy są w zasadzie nieczytelne bez lupy. Ikonografię ciężko ocenić po jednej grze, wydawała się w miarę sensowna, ale nie w każdym wypadku. Chyba najciekawszy ze wszystkiego jest system walki i być może doceniłbym grę bardziej, gdybyśmy grali bardziej agresywnie. Rasy niby mają mocne specjalne zdolności, ale w rozgrywce jakoś tego mocno nie zauważyliśmy. Wkurza natomiast to, że insert w zasadzie wymaga wymiany na coś sensowniejszego, bo niby miejsce na wszystko jest, ale funkcjonalność pozostawia niestety sporo do życzenia. Fajerwerków niestety brak.
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 03 mar 2024, 16:15
autor: Argue
wajwa pisze: ↑03 mar 2024, 10:48
Nie wyobrażam sobie za to usiąść do takiego przysłowiowego Bitoku z marszu bez ponownego przeczytania instrukcji i obejrzenia gejmpleja, a grałem całkiem niedawno...
Ech, Bitoku jest akurat świątecznym prezentem od siostry, instrukcja jeszcze nieprzeczytana, a urlop się kończy xD
wajwa pisze: ↑03 mar 2024, 10:48
Nie wyobrażam sobie za to usiąść do takiego przysłowiowego Bitoku z marszu bez ponownego przeczytania instrukcji i obejrzenia gejmpleja, a grałem całkiem niedawno...
Ech, Bitoku jest akurat świątecznym prezentem od siostry, instrukcja jeszcze nieprzeczytana, a urlop się kończy xD
Całkiem dobra gra, problem tylko taki, że jak w to nie zagrasz od razu kolejnej i kolejnej partii to zapomnisz wszystko.
Wtórny analfabetyzm
Stare gry tak nie majom
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 04 mar 2024, 12:49
autor: kuleczka91
W lutym w końcu poczułam, że mogę się nagrać w swoje tytuły, ale głównie też za sprawką tego, że miałam miesięczny spokój od pracy dzięki L4 + urlop i można było ten czas wolny w końcu wykorzystać na czytanie książek, granie na konsoli i w planszówki .
Revive - wpadły 2 i zarazem ostatnie rozgrywki w Revive z siostrą zanim gra opuściła moją kolekcję. Gra, która kompletnie nie przypadła mi do gustu, bo była zbyt nudna - ta gra to wieczne mielenie zasobów na kilka sposobów. Ogólnie rozegrałam 3 rozgrywki i stwierdziłam, że nie będę tego trzymała w kolekcji, bo nic mnie do tego tytułu nie ciągnie. W dodatku na 2 graczy dla mnie działała tak sobie, bo każdy mógł iść w swoją stronę i realizować zamierzony plan, wg mnie ta gra została stworzona pod skład 4 osobowy, a w mniejszych działa średnio. Dopiero trzecia rozgrywka okazała się bardziej rywalizacyjna, a to dlatego, że był wspólny cel do realizacji i można było dzięki temu upiec dwie pieczenie na jednym ogniu (z artefaktów punkty za zebrane skrzynki + punkty w rogu za to samo).
Po każdej grze nie było u mnie żadnego pociągu do tego tytułu, a dwie ostatnie rozgrywki, które przegrałam jeszcze bardziej umocniły tą niechęć. Sprzedałam bez żalu, mam ciekawsze gry w kolekcji, które chętniej wyciągnę do rozgrywek. Ocena: 5/10
Marco Polo II - udało mi się mojego namówić na wspólne rozgrywki w Marco Polo II. Chciałam odkopać tzw. u mnie trupa z szafy. Z poprzedniego razu (chyba z 3 lata wstecz) pamiętałam tylko tyle, że fajnie się bawiłam w tej grze. Tym razem nie było inaczej Gra zostaje w kolekcji, podoba mi się zarządzanie kostkami. Wbrew pozorom nie zawsze tak łatwo zrobić to co by się chciało, bo ciągle czegoś brakuje. Ocena: 8/10.
Agricola - to był kolejny trup z szafy do odkopania. Po tym jak mnie kiedyś zabiła krótka kołderka w tej grze, tak się do niej zraziłam, że przez najbliższe 3 lata do niej nie wróciłam . To była pierwsza gra, w której mój wynik był na minusie po pierwszej rozgrywce, potem pamiętam że zagraliśmy od razu jeszcze raz i już było na plusie, ale nie jakoś specjalnie. Po powrocie do tej gry w tym roku znaleźliśmy karteczkę z naszymi wynikami z poprzedniego razu i po porównaniu z rozgrywką z tego roku poszło nam jeszcze gorzej niż wtedy . No, ale w sumie sama trochę sobie byłam winna, bo sporo punktów straciłam za to, że nie miałam chociaż po 1 gatunku z każdego zwierzaka na koniec gry, a ja nie dopatrzyłam, że za to są minusowe punkty...Rozgrywka w tym roku o dziwo w ogóle mnie nie umęczyła w tą grę poza tym, że wiecznie brakowało mi drewna (już wiem po co powstało Torfowisko, którego nie mam). Co śmieszne przez te około 3 lata pokochałam gry z krótkimi kołderkami xD. Ogólnie póki co gra zostaje w kolekcji, ale nie wiem czy z czasem jej nie opuści, bo rzadko nas nachodziła chęć żeby spróbować to odkopać z regału do rozgrywki. Na plus oczywiście zmienność kart do gry, ale też wszystko zależy od tego jak ułożą się karty w rundach w grze. Niby ta gra bez Torfowiska nie ma sensu, ale chyba wolałabym gdzieś spróbować zagrać z tym dodatkiem niż testować to w ciemno . Ocena: 7/10.
Klany Kaledonii - to był ostatni, trzeci trup do odkopania w lutym. Kiedyś próbowaliśmy w to zagrać, ale raz że jakimś cudem skleiły nam się 2 strony instrukcji i nie byliśmy w stanie tej gry rozegrać przez to, a dwa że mieliśmy problem z liczeniem zasięgu xD. W tym roku przeczytaliśmy całą instrukcję, zagraliśmy i się zastanawialiśmy z czym my mieliśmy taki problem te parę lat wstecz xD. Ogólnie rozgrywkę przegrałam, ale mimo wszystko bawiłam się świetnie. Niestety moją radość przyćmiło zdanie wypowiedziane przez mojego "trochę nudne to było" i czar prysł, dosłownie xD. No jak jemu wszystko łatwo wychodziło przez to, że miał zniżki na budynki, a ja miałam klan, który mógł mieć 2 kontrakty do realizacji to się nie ma co dziwić xD Ja musiałam kombinować jak tu to wszystko uzyskać żeby spełnić swoje kontrakty, a ten sobie bez problemu wszystko budował po kosztach i nie miał takiego problemu z realizacją ich. Najbardziej podoba mi się rynek cen towarów, super rozwiązanie. Gra również zostaje w kolekcji, może jak mój dostanie inny klan do gry to zmieni trochę zdanie. Ocena: 7/10.
Online wpadły Podwodne miasta i Brass Birmingham, którego nadal nie załatali i gra strasznie muli zanim przejdzie do kolejki następnego gracza...mega nas to umęczyło.
------- Gry z Poczty Planszówkowej:
Zestaw I:
Setup - spoko wykonanie gry, ale nas nie porwała. Klasyczny Rummikub dużo ciekawszy - 5/10.
Unmatched: Bruk i Mgła - już mieliśmy kiedyś styczność z innym Unmatched, ale nas nie porwało, z tym w sumie było podobnie. Ładne wykonanie gry, ale to tyle. Nie porywa nas ten rodzaj rozgrywki - 6/10.
Age of Steam - w sumie dla tej gry był brany zestaw. Wiedziałam, że to gra na większe składy, ale mimo wszystko chciałam zobaczyć rozgrywkę na 2 graczy jak to wygląda, wygrała ciekawość. Mieliśmy okazję zagrać najpierw na 3 graczy, a później na 2. No i powiem tak, gra nie trafi do naszej kolekcji, bo raczej w 99% gramy dwuosobowo i ten wariant rozgrywki kompletnie nam nie przypadł do gustu. Rozgrywka 3 osobowa była zdecydowanie ciekawsza, a za rzadko tak gramy żeby kupować grę i więcej leżała niż była grana. Gra w sumie całkiem fajna, choć nie wiem czy po czasie nie zaczęłaby się nam nudzić, od robienia w kółko podobnych czynności. Mimo wszystko ocena 7/10.
Zestaw II:
Fasolki - zagraliśmy w to na 3 graczy i to nie jest gra dla eurograczy, którzy na co dzień wyliczają w grach ruchy czy im się coś opłaca robić xD Siostra zaczeła przeliczać centusie czy jej się deal opłaca . Zagrałam, ale mnie to nie porwało. Ja ogólnie nie przepadam za imprezówkami, a to zdecydowanie gra w takiej kategorii, ale no też dużo zależy od tego z kim się w to gra. Ocena: 6/10.
Sojusz na już - gra zachęca pięknymi grafikami na kartach, ale sama rozgrywka niczego nie urywa. Może na początku naszej drogi planszówkowej bylibyśmy tym zachwyceni, a tak zagraliśmy raz do końca i więcej nam się nie chciało w to grać. Ocena: 5/10.
Pax Viking - główny cel wyboru tej paczki. Nie umieliśmy się jakoś do tej gry zabrać żeby w to zagrać w końcu. Cały czas wybieraliśmy coś innego i w ostatni dzień paczki stwierdziliśmy, że w końcu w to zagramy żeby nie płacić za przesyłkę tylko za zagranie w Fasolki Ogólnie gra przyjechała do nas wybrakowana, na prawdę podziwiam jak można zgubić 4 duże planszetki Jarlów (myślę, że jednak ktoś je przytulił na stałe), bo to jest niemożliwe żeby zapomnieć tego spakować, zwłaszcza że małe to nie jest. Brakowało jeszcze 2 żetonów. W międzyczasie gdy paczka u nas była udało się załatwić z Galaktą, że dosłali kurierem komponenty do gry i mogliśmy mieć kompletną grę do rozgrywki za co im serdecznie dziękuję . Jak już udało się znaleźć czas na zagranie to chciałam przeczytać instrukcję, ale to największy minus tej gry. Instrukcja od razu rzuca nas do przygotowania gry i przykładowej rozgrywki pierwszych 3 rund kiedy człowiek nie ma pojęcia co jest czym w grze i z czym to się je. Dopiero za przykładową rozgrywką jest opis reszty rzeczy. No dla mnie to jest jakieś nieporozumienie. Osobiście zamknęłam tą instrukcję i zasad gry jak zwykle ostatnio nauczył nas Barolek z Gandalfem na yt (pozdrawiam). Dzięki nim udało się rozegrać pełną rozgrywkę, ale gra nas nie urzekła. Stwierdziliśmy, że to gra nie dla nas. Nie chcieliśmy już kolejnej rozgrywki. Ocena: 6/10.
------
Po Vikingu naszła mnie ochota na zagranie we Władców Oceanu, tyle że musiałam sobie przypomnieć zasady gry, bo pamietałam tak 5te przez 10te. Na pewno był progress w stosunku do mojej pierwszej rozgrywki w to na poprzednich Planszówkach w Spodku. Już nie gubiłam się w akcjach, która co robi, a końcówka pierwszej rozgrywki to było czyste wydzieranie sobie nawzajem terenów do punktacji końcowej, było fajnie mimo przegranej, interakcja była cały czas. Nie mogłam przeżyć swojej przegranej i na następny dzień znowu wyciągnęliśmy tytuł z nadzieją, że może tym razem, ale niestety tu też poniosłam porażkę, bo mój głównie mnie załatwił dodatkowymi pionkami akcji gdzie mógł robić ciekawsze akcje, wyrzucania siebie z kafli w ciągu rozgrywki było bardzo mało przez co ta rozgrywka była dla mnie tak nudna, że odechciało mi się kolejnych rozgrywek. Mimo wszystkich chęci i niechęci gra zostaje z nami w kolekcji, bo jest jedną z tych gier, która jest inna od większości gier w kolekcji. Fajnie jest mieć różnorodność. Ocena 8/10.
Era innowacji - w to głównie zagrałam, bo koleżanka zachęcała do rozgrywki. No to zagrałam z czystej ciekawości. Dodam, że nigdy w życiu nie grałam w TM i PG i była to pierwsza styczność z tą mechaniką w grze. Jak ta gra nas umęczyła, chyba zmarnowaliśmy na to z 3 godziny jak nie lepiej, bo jeszcze sprawdzaliśmy niuanse w instrukcji, a wcześniej oglądaliśmy Barolka z Gandalfem przed pierwszą rozgrywką + instrukcja. Gra się wlokła jak flaki z olejem, jakiegoś wielkiego progressu w grze nie widziałam, a najbardziej nudziła mnie budowa i wymiana jednego budynku na drugi żeby zyskiwać za to punkty w różnych rundach gry. W sumie to gra mi definiowała to co mi warto budować żeby się przesunąć na torze punktowym. Rozgrywkę finalnie wygrałam, ale bardziej się cieszyłam, że gra się skończyła niż z tej wygranej. To była gra, która kompletnie nam nie siadła. Po tej grze chyba przeszła mi ochota na kupowanie Projektu Gaja jak zaczęłam czytać kawałek wstępu do instrukcji z PG i miałam flashbacki z AOI xD. Na szczęście znalazł już się szczęśliwiec, który mnie uwolnił od ciężaru posiadania tej gry. My po pierwszej grze nie mieliśmy ochoty w ogóle na kolejną rozgrywkę. Nie jesteśmy targetem tego tytułu. Ocena: 5/10.
No i nadszedł czas na grę miesiąca, czyli w naszym przypadku Rats of Wistar Calutki miesiąc młóciliśmy w Szczurki, czasami po 2-3 rozgrywki jedna za drugą. Jak moje wrażenia po pierwszej grze w to były takie średnie (gdzieś to już widziałam...) tak z każdą następną rozgrywką coraz bardziej ciągnęło nas do tego tytułu żeby pobijać swoje osobiste rekordy i być dumnym ze swojego rozkręconego silniczka, albo denerwować się na losowość w kartach na rynku przez które było czasami ciężko wystartować do końca gry z czymkolwiek. Mojemu również Szczurki bardzo się spodobały, nawet widzę że bardziej niż mi, bo stwierdził, że póki co to będzie jego gra roku o ile nic lepszego nie wyjdzie xD. Udało mi się także dorwać od pepitków promoski do tej gry, które bardzo szybko przysłali, bo gra zdecydowanie zostaje z nami w kolekcji. Jeszcze bym się mega ucieszyła gdyby reDrewno zrobiło do tego insert. Gra przez ilość rozgrywek już nam się zdecydowanie spłaciła, bo w sumie w lutym zagraliśmy w Szczury, aż 22x! Z rozgrywkami jest różnie, czasem od razu uda się super wystartować, a czasami do końca gry zrobimy tak mało, że efekt nie zadowala i nie pozostaje nic innego jak chęć rewanżu xD Udało nam się też zagrać 5x na 3 graczy i to zdecydowanie inna rozgrywka niż na 2 graczy, bo mamy mniejsze szanse na zdobycie czegoś co chcemy, bo już dochodzi kolejny gracz, który podbiera upragnione pola akcji/żetony drzwi/kafelki myszy czy karty. Na 4kę to już musi być totalny wyścig o wszystko, z chęcią kiedyś spróbuję. Na 2 rozgrywka jest bardziej szachowa, bo można się domyśleć, co przeciwnik będzie chciał nam zablokować. Mimo wszystko uważam, że gra jest bardzo fajnie skrojona pod każdy skład osobowy, w żadnym składzie nie ma luźno na planszy. Jedynie co to uważam, że niektóre karty są zbyt OP, zwłaszcza te do zagrania za darmo, bo nieraz to potrafi być źródłem do wygranej jeśli dobrze się połączy wszystkie efekty jakie udało nam się uzyskać w rozgrywce, przez co gra potrafi zrobić takiego kombosa, że człowiek sam się dziwi, że udało mu się uzyskać taką piękną sekwencje akcji. Nie powiem, bo jest to satysfakcjonujące dla zagrywającego, gorzej dla przeciwnika, który klepie biedę ze wszystkim . Po tylu rozgrywkach gra nam się jeszcze nie znudziła, bo mimo wykonywania podobnych akcji zawsze robimy je innym zestawem kart w grze i z inną siłą dzięki temu, że mamy sporo kart do gry, gdzie żadna z nich się nie powtarza i nawet połowa talii nam nie schodzi na 1 rozgrywkę oraz zawsze będzie inny układ kafelków myszy do zdobycia w grze. Jedynie czego bym oczekiwała w dalszych rozszerzeniach to żeby zwiększyli ilość kart do domu, bo jest ich zdecydowanie za mało i są za mało różnorodne. Może i człowiek nie pamięta co trzeba konkretnie mieć na jakie akcje żeby zostawić swoją kostkę na planszy, ale zawsze do kolejnej rozgrywki trafiają jakieś karty, które brały udział w poprzedniej, bo jest ich zbyt mało żeby stworzyć cały nowy zestaw. No i jeszcze karty celów mógłby by być bardziej różnorodne. Mocne 8/10.
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 04 mar 2024, 17:12
autor: Apos
Luty to był miesiąc na pełnych obrotach. Kilka fajnych zaskoczeń, kilka świetnych powrotów, parę rozczarowań i pierwsza gra, której wystawiłbym ocenę 11 na BGG, gdyby było to możliwe.
Trzymam się swojego postanowienia, aby grać więcej w mniej tytułów. Kolekcję opuściło kilka gier, ale parę wpadło do koszyka...
Luty w liczbach: 86 partii w 29 tytułów.
i na jednym obrazku
---Nowości---
- Nucleum, 1x
To gra do której wrzucili wszystkie znane mechaniki.
Tematycznie budujemy budynki oraz sieć, podpinamy je pod elektrownie i dostarczamy węgiel bądź tytułowe nucleum. Punktujemy tu za wszystko i na różne sposoby. Ciekawy jest system wykonywania akcji - na dwukolorowych kafelkach znajdują się dwie akcje i albo zagrywamy taki na swoją planszetkę wykonując obie albo jako połączenie na plansze i tu musi nam się zmatchować kolor.
Znajdziemy tu mechaniki zapożyczone z wielu znanych gier: Brass, Barrage, GWT, Revive, Scythe czy Wysokie Napięcie. Trzeba przyznać, że dobrze to działa, jest jednak totalnie abstrakcyjne. W trakcie gry zapominamy, że to gra o elektrowniach, bo zwracamy tylko uwagę gdzie ustukać więcej punków i jakie comba są lepsze. Jest to też grzeczne euro, bez rumieńców, bo interakcji tutaj niewiele. Ot podbierzemy sobie pole na planszy albo upatrzoną płytkę akcji czy kontraktu, ale zaraz wychodzi kolejna. Jest luźno, nie musimy też obserwować co robią przeciwnicy na swoich planszetkach graczy - tutaj rozczarowanie, bo spodziewałem się więcej. Gra jest podatna na AP i grając z niektórymi rozgrywka może trwać długie godziny. W mojej rozgrywce 3 osobowej, gdzie każdy szybko wykonywał ruchy, partyjka zamknęła się w 1h45m.
Finalnie - zagrałem, polskiej wersji raczej nie kupię, bo mogłaby podzielić los podobnych eurasów z mojej kolekcji, które coraz rzadziej wychodzą na stół. Jak ktoś zaproponuje - zagram, ale chętniej sięgnę po bardziej tematyczne tytuły. 7,5/10
- Distilled, 1x
Tytuł wybrany na koniec wieczorka, dla rozluźnienia. Chciałem poznać Distilled ze względu na tematykę i w sumie nie miałem oczekiwań. Zagrałem i jakie to dobre! Distilled dostarcza to co lubię - mechanikę opartą o konkretną tematykę. Zbieranie komponentów, warzenie trunków, leżakowanie i butelkowanie. Przy każdym kroku jest fun. O dziwo to prosta gra, do zagrania praktycznie z każdym. Obawiałem się losowości przy odrzucaniu kart, ale mechanika (ponownie oparta na RL), że te się nie tracą a zostają na kolejne warzenie jest sztos. I swoją drogą, kupa śmiechu jest gdy z zacnego trunku wychodzi bimber albo zwykła wódka . Czekam na polskie wydanie! 8,5/10
- World Wonders vel Wielce Imponujące Budowle, 1x
Gra przypadkiem wpadła na radar z okazji nadchodzącej premiery oraz rozglądałem się za ładną kafelkową grą. Miałem dość niskie oczekiwania po przeciętnym Moim Mieście oraz rozczarowującej Niezbadanej Planecie. Okazało się, że "WIB" to bardzo ciekawy tytuł. Jest tutaj o dziwo dużo interakcji między graczami oraz planowania krótko i długo terminowego. Zasad mało, a dużo ciekawych decyzji. I jak wspomniałem - w trakcie gry zwracamy uwagę na poczynania przeciwników oraz możemy im podbierać płytki czy cuda, których potrzebują najbardziej . Tu komentarz współgracza: "można być uroczo złośliwym". Przypadł mi do gustu mechanizm rynku oraz "zapłać wszystkim" za wybudowanie cuda. Graliśmy od razu z celami publicznymi i te pewnie zostaną z nami.
Gra pięknie prezentuje się na stole i z przyjemnością spoglądamy na nasze plansze na których powstają Wielce Imponujące Budowle . Polska edycja zakupiona w przedsprzedaży, a cena też zachęca! 8/10
- TOP10, 4x
Imprezówka, która przeleżała na półce "możliwości" zdecydowanie za długo. Zabrałem ten tytuł do znajomych i... pełen sukces. Bardzo kreatywna i zabawna gra, przypominająca kalambury czy muzę z twistem. Przypadły mi do gustu różnorodne zadania i salwy śmiechu, które ta gra powoduje. Będę częściej zabierał ten tytuł na imprezy i nie tylko! 8,5/10
- 18USA, 1x
Tytuł z systemu 1817, czyli w grze mamy do czynienia z pożyczkami, łączeniem spółek i intrygującą mechaniką short-sales. Bardzo przypadła mi do gustu mapa, jej design, prywatne spółki oraz inne zmiany. To na pewno zaawansowana seria z gier gatunku 18XX, ale ile ona daje możliwości! Głowa paruje. 9/10
- Black Rose Wars: Odrodzenie, 1x
To... ciężki orzech do zgryzienia. Znajomy od ponad roku czasu zachwalał "BRW" jaki to przewspaniały tytuł. W końcu, z okazji premiery Odrodzenia udało się spotkać i zagrać.
Spodziewałem się epickich pojedynków, a otrzymałem proste przesuwanie figurek i podawania sobie kosteczek obrażeń. Spodziewałem się klimatycznej rozgrywki, a otrzymałem masę reguł, zasad, wyjątków, ikonek i home-rules'ów. Tak, w/g graczy trzeba było zmienić na dzień dobry kilka rzeczy w zasadach, bo inaczej gra jest niesprawiedliwa... Pojawiły się też komentarze i żarty o tych czy innych szkołach magii oraz ich kiepskim balansie . Wszystko to dla mało angażującej, banalnej rozgrywki i płaskiej interakcji.
Spodziewałem się dynamiki, pojedynków i akcji, a dostałem grę z ogromnym downtime'm. Przez 3/4 czasu rozgrywki, gracze czekali na swój ruch i sprawdzali jakie karty zagrali (bo te muszą leżeć zakryte na planszetce gracza). Powodów tego spowolnienia było wiele, a jednym z nich to w/g mnie przerost formy nad treścią w Black Rose Wars. Mała zmiana na planszy czy powołanie potwora to: szukanie jego figurki i wkładanie jej w znacznik w kolorze gracza, szukanie jego karty i robienie miejsca w sektorze na figurkę, bo się ledwo w nim mieszczą. Tylko po to, aby całą procedurę zaraz powtórzyć w drugą stronę, gdy stworek dostał dwie kosteczki w kolorze innego gracza... Figurki dodatkowo potrafiły mylić graczy, bo wyglądały podobnie do siebie. O tyle dobrze, że w tym czasie można było szukać wątków na BGG jak interpretować tą czy inną akcje z karty .
Niektórzy gracze cierpieli też przez istny "spawncamping" - jeden ze stworów, zadaje obrażenia gdy figurka innego gracza wejdzie na jego pole. 3 takie figurki były na wyjściu z pokoju jednego z graczy, przez co ten na dzień dobry tracił połowę życia w swojej turze po odrodzeniu się... Dla tego gracza było to bardzo słabe i powodowało, że co chwile odradzał się w swoim pokoiku, aby powtarzać rytuał.
Ostatecznie chciałbym zagrać jeszcze raz i dać tej grze drugą szansę. Pierwsze wrażenia pozostawiają wiele do życzenia. Dawno nie skończyłem rozgrywki tak znużony i wynudzony. (---)
- Pentago Triple, 1x
W oczekiwaniu na pozostałych graczy, kolega przedstawił mi ten o to logiczny fillerek. Gra o dokładaniu różnokolorowych kulek i celem jest ułożenie odpowiedniego schematu. Po dołożeniu, przekręcamy obrotową planszą. Proste, suche i... mało angażujące. Jako okazyjny filler może być. 5/10
---Wielkie Powroty---
- Pax Renaissance Druga Edycja, 39x
Grę poznałem rok temu i wtedy było to zauroczenie, a może nawet miłość od pierwszego wejrzenia. Nie wierzę w takie rzeczy i chciałem poznać ten tytuł lepiej, ale gra nie powróciła na stół przez długi czas. Dzięki wydawnictwu Galakta, gra doczekała się polskiego wydania i nie zwlekając zamówiłem własną kopię. Zagrałem i…. zakochałem się, ale po kolei!
Pax Renaissance zabiera nas do epoki odkryć geograficznych, kupców, wojen oraz politycznych gier. Jako bankierzy wczesnorenesansowej Europy, będziemy zakulisowo pociągać za sznurki i kontrolować m.in. władców, szlaki handlowe, militarne kampanie. To gra o wpływach, walce i bezwzględnej rywalizacji. Tytuł, w którym każda mechanika została stworzona na podstawie historycznych wydarzeń czy postaci, dzięki czemu klimat z niej wylewa się szerokimi strumieniami.
Rozgrywka u podstaw jest prosta. W turze wykonujemy dwie akcje: zakup karty z rynku, zagranie albo sprzedaż karty lub rozpatrzenie akcji z kart zagranych wcześniej. Diabeł tkwi w szczegółach oraz zależnościach między akcjami, lokacjami na mapie oraz portfolio kart graczy. Planujemy swoje akcje na obecną i przyszłe tury, zwracamy uwagę na dostępne karty na rynku i musimy mieć dalszy plan działania w głowie. Rozkład sił mocarstw, szlaków i wpływów graczy na mapie zmienia się nieustannie, więc bierzemy korektę na te cały czas. Często będziemy mieli przed sobą trudne dylematy i wybór mniejszego zła.
To gra dla graczy, którzy cenią sobie interakcję, dużą decyzyjność i regrywalność, niską losowość oraz emocjonującą dynamiczną rozgrywkę. Nie ma tu chwili na nudę, bo cały czas musimy kontrolować rynek kart, poczynania przeciwników i reagować na ich ruchy. Ważyć ich oraz nasze możliwości na zwycięstwo i gdy przyjdzie na to potrzeba - dostosować taktykę i rzucać kłody pod nogi. Ponieważ w Pax Renaissance nie mamy określonej ilości rund i nie gramy na punkty zwycięstwa, tylko na spełnienie 1 z 5 warunków zwycięstwa to zakończenie gry może zaskoczyć. Niektóre rozgrywki mogą trwać 15 minut, a niektóre aż 2 godziny. Pomimo tego, że Pax Renaissance nie jest grą łatwą, to w/g mnie warto w nią wejść, poznawać i eksplorować. Cieszyć się głębią gameplaya i za każdym razem innym przebiegiem gry. Pax odpłaca nam wyjątkową i emocjonującą rozgrywką z nawiązką.
Jest to gra, w której zakochała się również moja dziewczyna. Nie przepada ona za suchymi czy przykombinowanymi planszówkami. W Pax Renanaissance wkręciła się sama i jest to nasza ulubiona dwuosobówka - szybka, emocjonująca i każda rozgrywka wydaje się inna.
Zerkam na statystyki lutego i zagrałem w Pax Renaissance 39 razy. W pamięci zapisało mi się wiele momentów z gry, zwrotów akcji, walk o zwycięstwo czy prób odwleczenia porażki. To jedna z nielicznych gier, gdzie po spotkaniu planszowym, wracamy do domu i odpalamy stół na BGA. Po 39 rozgrywka wcale nie czuję nudy, czy potrzeby sięgania po dodatek.
To gra w czystej postaci napisana pod mój gust - zawsze chętnie zagram. 11/10
- Splendor Pojedynek, 4x
Odkurzyłem ten tytuł z okazji Walentynek, a dokładniej pisanego artykułu polecanych gier dla dwojga. To naprawdę fajna mała dwuosobówka. Tak jak oryginalny Splendor zupełnie mnie nie porwał, w Pojedynek chętnie zagram oraz polecę dla początkujących. 8/10
- Klany Kaledonii, 1x
Z okazji odświeżania sobie wszystkich gier z serii "Terra" i podobnych, zasiadłem do tytułu, który opuścił już moją kolekcję. Stwierdzam, że najbardziej lubię właśnie klany. Setting Szkocji, produkcji mleka, whisky czy serów jest tym, w którym odnajduje się lepiej niż suchej Mystice czy ciemnym i suchym Projekt Gaia. Zmiany w gameplayu też bardziej przypadły mi do gustu, a szczególnie "dynamiczny" rynek produktów. Cała rozgrywka zamyka się w 2h, co jest też zaletą. Mimo tego, jest to tytuł, który gdybym miał w kolekcji, na stół trafiałby za rzadko. Interakcji w niej na mój gust za mało oraz nie przepadam za punktowaniem w trakcie rozgrywki. Zmiana wyglądu (Klemensa) gry na bardziej współczesny też by się przydała.
Nadal uważam, że to dobra gra i dla mnie najciekawsza z całej serii "Terra". 7,5/10
- Project Gaia / Terra Mystica, 1x
W nawiązaniu do powyższego, dla mnie gry z tej serii są niezłym mózgożerem o odrzucającym wyglądzie (P Gaia) oraz nieciekawym settingu, a raczej jego braku. Gry te są dla mnie za suche. Jak kiedyś zagrałbym, bo nie było za dużo gier do wyboru, tak dzisiaj gry te dla mnie dużo straciły. Era Innowacji ze swoją kolorową planszą za dużo nie poprawia. Interakcji dla mnie w nich za mało. Klimatu brak. W dodatku czas rozgrywki jest zdecydowanie za długi na poziom rozgrywki. Znajomi, którzy grają w Erę, potrafią nad planszą siedzieć ponad 5 godzin... Nie jestem targetem tej serii.
Projekt Gaia 6/10, Terra Mystica 5/10
- Hegemony, 1x
Gra została wybrana przez naszych graczy, aby zagrać na jednym z naszych spotkań, co mnie bardzo ucieszyło. Hegemony to tematyczna gra o zażartej walce między czterema stronami. Rozgrywka jak w filmie z Adamem Mauczyńskim, gdzie strony próbują roztargać i ugrać z państwa najwięcej dla siebie, a to próbuje udobruchać sobie każdego i przetrwać. Planszówka z asymetryczną rozgrywką, w której można eksplorować wybraną frakcję i próbować różnych zagrywek. Gra żyje w trakcie rund - zmieniają się ustawy, polityki, mamy dynamiczny rynek cen oraz płac. Manipulujmy eksportem, importem, cłami, polityką imigracyjną - klimatu tu sporo. Do tego dochodzi gra nad stołem, dogadywanie się i gracze są cały czas zaangażowani w rozgrywkę. Interakcji nie brakuje. Do minusów muszę zaliczyć tłumaczenie przed pierwszą rozgrywką i instrukcja, która pozostawia wiele do życzenia. Gra powoduje wypieki na twarzy, emocji nie brakuje, zawsze chętnie zagram! 9/10
- Cywilizacja Poprzez Wieki, 1x
Rozgrywka na BGA na prośbę znajomych. Po długiej przerwie zagrałem na jedną strategię, która zwykle przynosi zwycięstwo. I... grę jak w/g schematu, udało się wygrać. Grałem w TTA wiele, ponad 50 rozgrywek. Powtarzalność i schematyczność niestety dla mnie w tej grze jest duża. 5/10
- Maracaibo, 1x
Kolega rozważał sprzedaż tego tytułu. Zagraliśmy i... zostaje w kolekcji. To o dziwo klimatyczny i satysfakcjonujący tytuł, któremu brakuje trochę elegancji. Bardzo w nim lubię rozbudowę swojego portfolio kart, odblokowanie nowych możliwości statku i podróże po Karaibach przypominające mi Sid Meier Pirates. Maracaibo to bardzo dobra gra, której przekleństwem jest świetna seria GWT, W moim osobistym rankingu Maracaibo jest o krok za Nową Zelandią oraz Argentyną, ale przed podstawką GWT.
Gdy kumpel zaproponuje - zagram! 8,5/10
- Kanban EV, 1x
Lacerda, do którego lubię wracać. Przystępne zasady, ciekawa rozgrywka i przepychanki w działach fabryki. Zagraliśmy z dodatkiem SpeedCharge i nie porwał nas - raczej niepotrzebna ciekawostka, która sprawia że wizyty w dziale administracyjnym są atrakcyjniejsze. 8,5/10
---Stali bywalcy stołu---
- Heat / Turbo, 5x
Wyścigowy pewniak w który można zagrać z każdym. 9/10
- MicroMacro: Crime City - Showdown, 3x
Uwielbiam tą serię detektywistyczno-dedukcyjnych gier w których otrzymujemy ogromną mapę miasta, pełną przeróżnych sytuacji z życia sympatycznych ludków. W tym miesiącu rozegraliśmy trzy ostatnie sprawy i bawiliśmy się świetnie. Jedna z nich, o maksymalnej trudności zajęła nam ponad godzinę. Zero podpowiedzi, pełnia satysfakcji. Już zaczęliśmy Bonus Box. 9/10
- El Grande, 3x
To gra z serii: minimum zasad, maksimum interakcji oraz frajdy. Na 5 graczy to bomba, aczkolwiek na 4 też daje radę.
Zawsze chętnie zagram. 8,5/10
- Revive, 1x
Od pół roku nie schodzi ze stołu. Tytuł może nie jest rewelacyjny, ale wszystkie jego elementy są w porządku i gra się w niego po prostu przyjemnie. Wiele osób pyta o ten tytuł i po rozgrywce prosi o więcej. Świetna zabawa na 4 graczy, na mniej bym nie grał. 8,5/10
- Scout, 3x
Karcianka ladder-climbing i trick-taking, która sprawdza się jako fillerek+. Minimum zasad, a zabawa świetna. To małe pudełko z kartami zawsze ze sobą zabieram na spotkania planszowe i gdy tylko mamy chwilę wolnego czasu, to chętnie gramy. 8/10
- Food Chain Magnate, 1x
Na prośbę naszych graczy rozgrywka wprowadzająca. Czteroosobowa partyjka z 2 nowymi i jednym średniozaawansowanym.
Zasady w tej grze jak zawsze są zadziwiająco proste i nie ma ich wiele, aczkolwiek rozgrywka jak zawsze - jest na noże. Przez to, że gra charakteryzuje się duża swobodą co mogą gracze oraz jeszcze większą interakcją, potrafi być brutalna. Wyniki na końcu klasowały się w okolicach 400+ dla zwycięscy do około 10-50 dla pozostałych graczy.
Gracze mimo wszystko zadowoleni i zmotywowani do ponownej rozgrywki.
Podstawka 7/10, z Hard Choices 8,5/10 i z Ketchupem 9,5/10
- Great Western Trail 2nd ed, 2x
Rozgrywki na BGA. Solidne euro, jednak w moim rankingu zdeklasowane przez Nową Zelandię oraz Argentynę. 8/10
- Tainted Grail: Upadek Avalonu, 0,5x
Próbowaliśmy kontynuować kampanię. Po miesiącu niegrania, przypominanie wszystkich pokręconych zasad, "wczytywanie zapisu gry" zniechęciło nas. Samo granie i łażenie po mapie przeciągało się i zakończyliśmy w połowie, aby szybko i sprawnie zagrać w Pax Renaissance. 3/10
Pozostałe: Epoka Kamienia (7,5/10), Wsiąść do Pociągu: Europa (6,5/10), Jednym Słowem (9,5/10)
A ponadto pociągi jeździły po torach w: 1841: Railways in Northern Italy (9/10), 1846 (8/10), 18Tokaido (8/10).
---Podium---
Nowość miesiąca: Distilled Gra miesiąca: Pax Renaissance: Druga Edycja Rozgrywka miesiąca: Pax Renaissance: Druga Edycja
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 06 mar 2024, 01:23
autor: emoprzemoc
Luty 2024, czyli: czy to już kryzys? [content warning: jeszcze więcej prywaty niż zwykle]
Spoiler:
Zwykle na jakieś głębsze przemyślenia i konkretną (re-)ewaluację priorytetów w hobby zbiera mi się z końcem roku. Ten miał miejsce ledwo dwa miesiące temu, a mimo to, ja znowu jestem w tym punkcie i nie wydaje mi się, żeby to dobrze rokowało, zwłaszcza w szerszym kontekście, niż tylko gry planszowe. Ale najpierw może krok w tył i zacznijmy od podstaw.
W lutym zagrałem całkiem niezłe 72 razy - i nim jeszcze zacznie to robić jakieś wrażenie, od razu ten domek z kart zburzę. Zagrałem bowiem w ledwo 21 tytułów, z czego na dwa, Spicy i Neuroshimę Hex, przypadły łącznie 42 partie (odpowiednio: 31 i 11). Wśród pozostałych gier w ledwo dwie udało mi się zagrać więcej niż te przeciętne 1-2 razy. "Duże" nowości były w lutym zaledwie dwie, z czego jedna całkiem nieoczekiwana podczas wizyty w Warszawie, a jeśli chodzi o nowości "mniejszego kalibru", to udało się raz zagrać w Mgielny Las do Everdell, bardziej w charakterze zapoznawczym, a także wypróbować nową Portalową promkę do Niezbadanej planety, którą dzięki uczestnictwu w Portalconie posiadamy w dwóch egzemplarzach, więc mogliśmy z żoną oboje wycierpieć okrutne niedopasowanie tych plansz do trybu dwuosobowego. W porównaniu do pełnego nowinek stycznia, luty wypada naprawdę blado. Poza nielicznymi nowościami, z czego rozszerzenia i tak były do gier będących stałymi bywalcami, to cała reszta gier to niemal bez wyjątku właśnie taki standard ostatnich miesięcy. Nawet powroty niezbyt oszałamiające, bo to głównie gry, które najdalej gdzieś na jesieni były grane, a nawet jeśli taki Brzdęk! w! Kosmosie! nie był grany w styczniu czy grudniu, to zastępowały go wtedy Katakumby. Uśpieni Bogowie byli wielkim powrotem w styczniu i, naciągając, można tak to ująć także w lutym, ale to dalej była ta sama solowa kampania, z tego samego rozłożenia gry, po prostu trafiło się na przełomie miesięcy... i na luty przypadła zauważalnie mniejsza część tej kampanii, a tytułu nie znajdziecie w topowej piątce miesiąca poniżej. Właściwie jedynym naprawdę wielkim powrotem było Cthulhu: Death May Die, bo trudno jest wracać do pudła, które na co dzień znajduje się jakieś 300 kilometrów stąd. Równie mało imponująco wypada moje granie solo, bo poza wspomnianymi UB, zagrałem samotnie ledwo 3 razy.
Tę monotematyczność gierkową w sporej mierze sponsoruje wzmożone chodzenie do kina w ostatnim czasie. Pierwszy kwartał roku to wyjątkowo dobry czas na to i w ostatnich tygodniach chadzamy na seanse ze dwa razy w tygodniu - a że z pracą zmianową w dni robocze mam okazję spędzić popołudnio-wieczór z żoną 2, góra 3 razy, i jeszcze dochodzą do tego robocze soboty lub inne, zaplanowane zajęcia żony, co do których mogę być prawie pewny, że jak już dojdzie do ustalania grafiku na kolejny tydzień czy dwa, to ranna zmiana wypadnie mi akurat wtedy... No i potem tak to się kończy, że jeśli zostaje jakikolwiek czas na granie, to raczej coś szybszego i mniej skomplikowanego. Gry z półki wstydu, jak i - niestety...? - wciąż czekająca na skompletowanie paczka z grudniowo-styczniowym zamówieniem chyba do końca roku nie zostaną w pełni rozegrane, a pewnie jeszcze nakupię innych rzeczy. Ech.
Do solo też jakoś nie mam serca po prostu. Nawet biorąc poprawkę na to, że tytuły, które wybrałem do tych nielicznych partyjek w lutym, to pozycje debiutujące w solowym wydaniu, to nie przyniosły mi tyle frajdy, ile powinny. Choć nie powiem, zdarzyło mi się w drodze do/z pracy układać plan dalszego działania w przerwanej solowej partii Ark Nova. Częściej natomiast gram ostatnio na switchu, przy czym cyfrowy Dorfromantik szybko mi obrzydł, a w ramach detoksu tnę standardowo w Isaaka.
Przearanżował mi się ten czas ostatnio po prostu. Mniej grania, więcej kina (albo oglądania filmów w domu). Mniej rozgrywek solo, więcej grania na konsoli. Mniej ebooków, więcej powieści graficznych. Mniej dzikiej elektroniki, więcej black metalu. I, jeju, w ogóle: ten luty. Mniej zimy, tak plus/minus prawie w ogóle, więcej przedwiośnia czy wręcz wiosny. Tej pierwszej nie cierpię, tę ostatnią uwielbiam, a mimo to częściej niż radości, warunki atmosferyczne dostarczają mi rozdrażnienia (nie tylko związanego z bieżącym ciśnieniem) i antycypowania przyszłości, które napełnia mnie niepokojem i negatywnymi myślami. Uznajmy cały ten ustęp za specyfikę prywatno-emocjonalną i potraktujmy jako pierwszy istotny, choć może niekoniecznie najważniejszy, czynnik składający się na wspomniany na samym początku kryzys... czy po prostu głębokie przemyślenia, nie nad planszą, a nad planszówkami w ogóle.
Kolejnymi siłami składowymi natomiast mogą być zapowiedzi polskich wydawców, których w lutym było sporo; wgapianie się w półki, o których wszyscy wiemy, że z gumy nie są, tak samo jak i metraż mieszkania, co sprawia, że wcale nie da się po prostu dołożyć regałów; no i same gry, po które w lutym - i nie tylko lutym - sięgaliśmy, z szczególnym uwzględnieniem trzech: wspomnianego już Spicy oraz dwóch (zgoła) innych tytułów, czyli Podwodnych miast i Ecos, czyli jednej z dwóch podstawek-nowości lutego.
Już podsumowując rok, i to nie 2023, a 2022, stwierdziłem, że niespecjalnie mnie chyba interesuje pogoń za coraz cięższymi tytułami, a najprzyjemniej grało mi się w sytuacjach, gdy gra stawała się źródłem ciekawej atmosfery nad stołem, pretekstem do żartów, wprowadzania kolejnych zabawnych motywów przewodnich, które towarzyszyłyby nam później nawet przy innych tytułach. Dzięki pozycjom takim jak Wyprawa do El Dorado coraz bardziej zaczynałem na powrót doceniać tytuły o nieskomplikowanych zasadach. Jednocześnie w tym samym roku zachwyciłem się Pragą: Caput Regni, jako ciekawym, złożonym eurasem z jakimś twistem, jakąś sztuczką, co wyznaczyło mi jeszcze jedną ścieżkę do podążania dalej, w drugiej połowie 2022 i kolejnym roku. Roku, w którym... szybko się tym nurtem eurogier przejadłem i który zacząłem krytykować. Bo sucharki z tego nurtu to zwykle nie są złe gry. Może są nawet bardzo dobre i ja to doceniam. Nieraz są to gry z świetnym tematem, jak np. sprawdzeni w zeszłym roku jedynie solowo Wędrowcy znad Południowego Tygrysu.
Paragrafem wtrętu - to kontrowersyjna kwestia, tenże temat w eurograch. Sprawdzając jakiegoś euraska usłyszę albo przeczytam, że w grze X tego klimatu w ogóle nie czuć!, że tematyczne usprawiedliwienie dla mechanik użytych w grze nie istnieje!, znacznie, znacznie częściej niż przeciwne tym opinie. I ja temu zwykle jak najbardziej przytaknę, a jeśli znajdę takowe logiczne powiązanie tematu i mechanizmów, to je docenię, a autorzy u mnie zaplusują. Czuję jednak, że jestem w mniejszości, której nie tylko zdarza się wybrać do ogrywania grę głównie z uwagi na temat, ale także oczekuje od tego tematu głównie bycia punktem wyjścia, pretekstem dla komentarzy padających nad planszą, a nie jakiejś nie wiadomo jakiej głębi czy poczucia immersji podczas przesuwania mepelków i zagrywania kart. Ten problem i rozjazd z oczekiwaniami graczy zidentyfikowałem jednak już dawno temu, wróćmy więc do tych złożonych eurasów per se, a nawet rozszerzmy to do gier złożonych, niekoniecznie eurostrategii, jak okaże się za parę akapitów.
Doceniam (albo i nie) ich tematykę, doceniam (albo i nie) minigierki, z których się składają, czego z kolei nie doceniam na pewno, to generowanie downtime'u i przestrzeni do głębokich przemyśleń nad sensownością kolejnego ruchu czy nawet całej kaskady dalszych działań gracza. I mówię to jako człowiek, który nieraz jest tym najdłużej myślącym albo przynajmniej drugim w kolejce. Nie zliczę, ile razy dostawałem opieprz za zbytnie przeliczanie potencjalnych działań co do punktu, czy nawet ułamka punktu (w przypadku gier z konwersją X zasobów = 1 PZ). Albo za to, że nadchodzi moja tura, a ja dopiero zaczynam myśleć nad swoim ruchem. Bo w czasie pomiędzy swoimi turami nadzorowałem poczynania innych graczy, i to nie w kontekście tego, jaka jest czyjaś strategia i w jak sposób mogę ją skontrować, a raczej - czy ta osoba gra zgodnie z zasadami. Albo z nieufnością podchodziłem do czyjegoś skrócenia działań i musiałem sobie czyjś ruch rozdzielić na pojedyncze kroki, tak lege artis. I w tym wszystkim widzę dwa problemy.
Pierwszym, podstawowym wręcz, jest rywalizacja. Że nie jest to do końca mój konik to wiedziałem od dawna. Wszelkie tytuły, w których występowała bezpośrednia rywalizacja w trakcie gry, pod postacią walk o większość czy kontrolę nad danym obszarem, to gry, w których srogo przegrywałem. Choć na co dzień jestem człowiekiem znerwicowanym i często daję upust swojej złości i rozgoryczeniu otoczeniem, to u swoich korzeni jestem jednak typem wycofanym, stroniącym od bezpośredniej konfrontacji, i ta bazowa postawa bierze, brała górę przy graniu czy to w Hansę teutonicę, czy Okanagan, czy Dice Settlers... i dwóch z trzech tych tytułów nie ma już w mojej kolekcji. A przecież ja gram dla przyjemności, dla obcowania z ludźmi, których znam i lubię, kocham. A przynajmniej mi się wydaje. Znaczyyyy, nooo, wydaje mi się, że gram dla przyjemności, nie mam wątpliwości co do moich uczuć wobec tych osób. To dlaczego irytuje mnie to, że mi w tych grach nie idzie i szybko przestaję chcieć w nie grać? Czemu w innych liczę te punkty i chcę być zwycięzcą? Albo przynajmniej nie być ostatni... Tłumaczyłem to sobie zwykle tak, że to kwestia grania z W. Że to człowiek mocno kompetytywny, że to rasowy pokerzysta, że sama jego obecność i do tego talent w grach sprawia, że budzi się we mnie jakaś dzika ambicja, żeby z nim konkurować. Bywało, i to często, że w swojej pierwszej partii w daną grę, bez czytania instrukcji, W. rozgramiał mnie i moją żonę, choć mieliśmy za sobą już kilka rozgrywek. Są też i gry, co do których sam W. podchodzi bardziej ambitnie i ciśnie na BGA, poprawiając swój skill i osiągając poziom może nawet nie półprofesjonalny, ale wystarczający, by nawet osiągać wyniki równe bądź większe sumie punktów bardziej każualowo grających mojej żony i mnie. Coraz częściej jednak myślę, że nie w tym rzecz - albo przynajmniej nie tylko w tym. Może to wszystko jakieś nagromadzone traumy i wewnętrzne skonfliktowanie w smętnym byciu tym stereotypowym utalentowanym dzieciakiem, który na jakimś etapie potyka się o własne nogi i nagle zmienia perspektywę na swoje przeszłe sukcesy, które okazują się najwyraźniej być oszustwem, w którym tkwiło się zbyt długo i choć same zostały daleko w przeszłości, to największe oszustwo - własna osoba - ciągle towarzyszy mu w teraźniejszości, nieważne, jak odległa od tamtych lat ta teraźniejszość już jest.
Radą na problem z rywalizacją jest... tak, tak, wiem, terapia, ale mówmy o rzeczach bardziej namacalnych. A takimi są chociażby gry kooperacyjne lub chociaż częściowo kooperacyjne. I to jest rozsądna opcja. Lubię kooperowanie. Lubię, gdy w tym kooperowaniu aktywny udział mają wszyscy, nawet jeśli z tej zwichrowanej psychy przebija się na wierzch tak zwany gracz alfa, chęć wykazania, że to JA mam najlepszy pomysł, żebyśmy MY wszyscy wygrali. Ale cóż, im bardziej egalitarnie, tym lepiej, więc taki Robinson Crusoe z kolekcji wypadł już dawno. Mamy o wiele bardziej równościowe tytuły w kolekcji. Tyle że nie każdy lubi dużo grać w kooperacje... no, skoro gram w maks. 3 osoby, to wiadomo, kogo tu mam na myśli, haha. Ale nawet W. z chęcią siądzie i często sam zaproponuje tak równościową, nie-alfową kooperację, jaką jest Spirit Island. Zaproponuje i... nie zagra, bo stonujemy jego zapał. Jaki jest problem z Spirit Island? Taki, jak z wspomnianymi wcześniej złożonymi euraskami.
Problem numer dwa to bowiem właśnie poziom złożenia i skomplikowania. Wysoki poziom móżdżenia zdaje się być jedną z najbardziej pożądanych cech w grach. Przynajmniej takie można odnieść wrażenie z recenzji i innych opinii, w których takowe określenie jest przytaczane w niemalże jednogłośnie pozytywnym kontekście. A ja tu stanę na środku i powiem: NO NIE. Dobra, bądźmy realistami. Nie na środku, tylko w kącie, i nie powiem, tylko pomyślę. Im więcej reguł i mikrozasad, tym więcej pola do popełnienia błędów. Pal sześć, jak źle zrozumiem zasadę i jako tłumaczący przekażę ją w tym błędnym rozumieniu innym i ostatecznie wszyscy gramy źle, aż ktoś przypadkiem to wyłapie w instrukcji czy partii na BGA. Gorzej, jak ktoś nie zrozumie albo zapomni o czymś, o czym mówiłem. Im więcej takich przypadków zauważę, tym baczniej będę patrzeć na grę innych. Im bardziej będę się koncentrować na poprawności działań współgrających, tym mniej będę myśleć nad swoim ruchem. Im mniej będę nad nim myśleć pomiędzy swoimi turami, tym dłużej będę rozgrywać swoją kolejkę. Im dłużej i częściej to będzie się działo, tym dłuższa i dłuższa i dłuższa będzie partia. A im dłuższa partia, tym większe poczucie zmęczenia. A jeśli tytuł jest złożony i o wielu rzeczach trzeba pamiętać, to na wielu etapach rozgrywania jednej tury można się wywrócić... rozmyślać nad swoją turą od początku... i znów... i znów... I nawet bez bycia tym bacznym nadzorcą, poświęcając całość czasu na myślenie nad własnymi działaniami, taka gra bardziej przypomina pracę niż rozrywkę. I to taką pracę, która niekoniecznie przyniesie pożądany efekt, czyli - wracając do problemu numer 1 - zwycięstwo.
Powiem więc wprost. Jestem debilem. Miewam dobre pomysły albo świetnie zaplanowane tury, choć najczęściej znajdzie się ten jeden szczegół, o którym nie pomyślę i mój dumny plan legnie w gruzach. I nie dość, że się namęczę, to jeszcze przegram. Najbardziej niedebilną rzeczą, jaką mogę zatem zrobić to... nie grać w takie gry. Albo przynajmniej grać w nie mniej. Zwłaszcza, jeśli są nadmiernie przekombinowane. Tyle że FOMO i wrzucanie na wishlistę gier będąc zwabionym ich oprawą (Bitoku!) albo tematem (Ark Nova) czy nawet autorem (jeszcze niezdjęty z półki Pulsar 2849) bądź jakąś kombinacją tychże (Messina 1347) jednak sprawia, że te tytuły w domu się pojawiają.
Mam problem ze sprzedażą gier - jest zbyt oporna - i z kupowaniem gier - zbyt wiele wpada na mój radar. Na początku roku, warto dodać: wspólnym wysiłkiem z żoną, udało się wielu pudełek z domu pozbyć. I to były gry przeważnie mało ograne lub grane dawno temu. Jeśli nadal zamierzam skupować kolejne gierki, to trzeba będzie się kolejnych pozbyć. Takich oczywistych pozycji do pozbycia się jest coraz mniej i pora bardziej krytycznie podejść do stanu posiadania i wytypować kolejne pozycje do wylotu z półki. I ostatnio myślałem o tym tak, że... chyba byłyby to jakieś bardziej złożone eurasy, w tym niektóre z tych, które wspomniałem w akapicie wyżej. Czy mi się podobały? Tak, nawet bardzo! Czy podobały się innym? Kurde, tak! Czy były mocno ograne? No niezbyt. Czy jest szansa, że będą? No właśnie. Tak średnio. Nawet biorąc pod uwagę to, że W. jednak jeszcze na kilka miesięcy zostanie na miejscu, to w takie większe, bardziej złożone tytuły gramy najczęściej właśnie w trójkę i to raczej w weekendy. Czasem weekendowe granie zostaje zdominowane przez tytuły lżejsze albo mocno czasochłonne, jak przygodowi Uśpieni Bogowie czy kryminalny Detektyw w ostatnim czasie. Nawet zakładając bycie zawsze w pełni możliwości umysłowych przez całą trójkę z nas - ile złożonych eurasów, ile partii w mózgożerne Spirit Island jesteśmy w stanie zmieścić w miesiącu, kwartale, roku? Niewiele! A ile jest takich gier, które mnie czymś przyciągną i dodatkowo wpadną do kolekcji? No, sporo... Nie da się do wszystkiego wracać regularnie. Może zatem warto część gier kupić, wypróbować kilka razy, po czym puścić dalej w świat, a w kolekcji zostawić tylko tych najlepszych?
Ha. Ha ha. I tu jest właśnie gwóźdź programu. Co to znaczy: najlepsza gra? Osobiście - nie oceniam gier cyferkowo. Może chciałbym, ale nie umiem. Tak samo nie oceniam w cyferkach muzyki, filmów, seriali, książek. Biorąc pod uwagę to, jak co parę lat zmieniam główny obszar np. takiej muzyki, który sprawia mi największy komfort, a jeszcze co parę miesięcy inna, bardziej szczegółowa stylistyka zdominuje moją atencję, to wszelkie cyferki mają wartość bardzo tymczasową. I miałbym świadomość, że coś, co pół roku temu było dziewiątką, teraz może być siódemką, i czułbym potrzebę uaktualnienia tej oceny... i kolejnej, i kolejnej, a przemiał mam spory. To generuje ogrom roboty i stratę czasu, który można poświęcić na coś innego (np. na konsumpcję kolejnych wydawnictw). Tak że lepiej w ogóle nie zaczynać oceniać i uniknąć tego kolejnego, autonarzuconego (poczucia) obowiązku. I to się tyczy każdej dziedziny, mniej lub bardziej. Z planszówkami jest za to dodatkowy problem. BoardGameGeek. Skala BGG odnosi się do chęci ponownego zagrania, a to u mnie zdecydowanie rozbiega się z (d)ocenieniem samej gry. Wspomniane Spirit Island - uważam za genialne i szalenie regrywalne, ale siądę do tego ze dwa razy w roku. I od drugiej strony. Znajdę mnóstwo niedociągnięć w Obsesjach, zwłaszcza mechanicznych. Jojczyłem na ten temat w paru ostatnich podsumowaniach miesiąca. Ale zagram znacznie częściej i z większą przyjemnością, niż w SI. Bo mniej myślenia, a więcej przestrzeni na głupie żarciki wynikające z tematu gry. Co prawda to akurat jest pozycja, z którą mógłbym się pożegnać bez większego bólu, ale tak ogółem to w kolekcji raczej zostawiłbym gry nie: najlepsze, a: najchętniej grane. O rozdzielności, jak i części wspólnej zbiorów gier najlepszych i najprzyjemniejszych wiele myślałem przez ostatnie lata, ale gry ogrywane w ostatnich dwóch, trzech miesiącach naprawdę siadły mi na banię i zaczęły generować we mnie dodatkowy lekki wstręt wobec tych, które już tam wyżej wstępnie nominowałem do opuszczenia regału.
Bo mamy tu tej zimy ("zimy") choćby takie Podwodne miasta. I to jest tytuł, do którego przymierzałem się od lat. Nie będę się rozpisywać na ten temat, bo zrobiłem to już miesiąc temu. Luty natomiast przyniósł mi w PM 3 partie. Dwie z żoną, a pomiędzy nimi jeszcze trzyosobową. W ten sposób mamy już tytuł, który cała trójka uznaje za niezwykle udany, a ja sam mam w końcu choćby częściowo ten punkt odniesienia, co tuziny graczy, których krytyczne wypowiedzi o Pradze i kolejnych grach pana S. miałem okazję widzieć czy słyszeć w ostatnich latach i łapać się za głowę, że jak tak można mówić o tak znakomitej grze jak PCR. No, teraz już wiem. Nie dość, że gry całkiem inne, to zdecydowanie też po prostu z innych lig. Podwodne miasta nie mają ogromnej planszy z masą minigier, nie mają gimmicku pokroju obrotowego koła akcji, barwnej, stylizowanej oprawy graficznej, śmiesznych zasobów pokroju okien i jajec. Mają za to proste i klarowne zasady, masę kart, garść kolorowych pingli i trochę kopuł... i ten przebłysk geniuszu. Mają to budowanie strategii od pierwszego rzutu okiem na punktując karty specjalne i metropolię na planszetce i godzenie jej z dynamicznie zmieniającą się sytuacją tak na ręce gracz, jak i wśród jeszcze dostępnych pól akcji.
Mają wreszcie szeroki wachlarz różnych dróg do zwycięstwa, co sprawia, że nie można na pierwszy rzut oka wyśmiać zawartości czyjejś planszetki i tableau, o czym przekonał się chociażby W. w naszej partii na trzy osoby, niejednokrotnie szydząc z tego, jak niewiele wyłożone mam na swojej planszy. Cóż, ja mógłbym szydzić z jego bycia skończonym gapą i optymalizowaniem ruchów w ostatnich rundach trzeciej ery, by jeszcze gdzieś na koniec rundy wcisnąć symbiotyczne miasto... którego już w zasobach głównych nie ma, bo na samym początku tej ery postawiliśmy z żoną ostatnie dwa. Inna sprawa, że prześmiewczy nastrój nie opuszczał go nawet podczas finalnego podliczania punktów. A że zliczamy w całości każdego gracza, zanim przejdziemy do kolejnego, mieliśmy na żywo gifa z Korwinem radującym się rosnącym słupkiem - gdy punktowo odsadzała mnie żona, a następnie W. jeszcze przebijał jej wynik - gdzie potem nagle rzednie mu mina, gdy indeks zatrzymuje się na 4,76% - a w naszym przypadku to ja wjeżdżam z OGROMNĄ konwersją zasobów na kredyty i następnie na punkty zwycięstwa i przeganiam go o dokładnie jeden PZ.
I jeśli miałbym wskazać grę, która należy do segmentu jednak bardziej geekowskiego, a wpada w ten sweet spot, w tę część wspólną zbioru najlepszych gier i zbioru tytułów najprzyjemniejszych w graniu, to jedną z tych pozycji, jako no-brainer, byłyby Podwodne miasta właśnie. Dowód na to, że gra może być złożona i prosta jednocześnie, pełna kombinowania, a jednak całkiem żwawa w graniu. I że da się z takiej rozgrywki wyjść bez poczucia zmęczenia.
Drugą pozycją, nad którą się pochylę, będzie Spicy. Pojawiło się w domu później niż PM, bo po Portalconie, a to dopiero początek rozbieżności - bo to przecież dwie kompletnie inne gry, których cechy wspólne kończą się na mechanice opartej na kartach i byciu wydanymi w Polsce przez Portal Games. Natomiast jedną z podstawowych różnic między nimi jest dla mnie to, że o ile o Podwodnych wiedziałem od lat i się na nie czaiłem, coraz bardziej, z różnych powodów... to o Spicy nawet nie słyszałem przed wydarzeniem. A nawet jakbym słyszał, to nie byłaby to pozycja, która z miejsca wpadłaby na radar. Tak się jednak złożyło, że byliśmy na Stadionie Śląskim i zapowiedź tytułu była połączona z jego przedpremierą, a cena gierki zdecydowanie nie była wymówką, by jej nie kupić. I wtedy nie wiedziałem, jaki kryzys mi to niepozorne pudełeczko zafunduje.
Jeszcze w styczniu gra wylądowała w topce miesiąca. Luty przyniósł tyle partii, że Spicy odpowiada za niemal połowę zapisanych rozgrywek w miesiącu. Graliśmy standardowo, w trójkę, na finisz spotkania przy planszy. Graliśmy z moją mamą. Zabraliśmy Spicy do pociągu i nabiliśmy całą masę rozdań tak w drodze do, jak i z Warszawy. Zresztą w samej Warszawie też jeszcze dwie partyjki wpadły, po jednej na każde z gospodarzy. Tyle grania, topowe miejsca, no to chyba świetnie się przy tym bawimy, prawda? W takim razie: o jakim kryzysie mowa?
Już wyjaśniam. Jest taka kategoria gier zwana małymi, sprytnymi karciankami. Poznałem w tej kategorii już parę naprawdę niezłych pozycji. Zdarzyło się kooperacyjne branie lew (Załoga), zbieranie punktujących zestawów w otwartym (Point Salad) bądź zamkniętym (Sushi Go) drafcie, było też pełne umysłowych wywijasów zrzucanie kart (Red7). Spicy również plasuje się w tej ostatniej podgrupie, choć w swoich podstawowych zasadach umysłowe wywijasy przybierają postać prawdziwych gierek psychologicznych, bo jest to przede wszystkim gra blefu. Z wymienionych wcześniej karcianek jedne dały nam więcej uciechy, inne mniej. Takie Sushi Go, choć świetne, to bez wersji Party szybko robi się jednak dość wtórne, a do Załogi, z nieokreślonych bliżej powodów, W. ma jakąś awersję. W żadną z tych gier nie mamy jednak nabite tyle partii, co w Spicy, a mówimy tu o tytułach będących w kolekcji od lat, przeciwstawionych tegorocznemu zakupowi! Co dodatkowo odróżnia Spicy od większości z tamtych gier to... jak bardzo przypomina tradycyjne gry karciane, oparte na klasycznej talii. Ot, różnica, że mamy mniej kolorów-przypraw, bo jedynie 3, każda karta występuje w kilku kopiach, wartości lecą od 1 do 10, a jokery są dwojakiego rodzaju. Na upartego biorąc trzy zwykłe talie kart jesteśmy w stanie stworzyć DIY Spicy, po prostu pozbawione znakomitych ilustracji.
I to jest to, co daje mi najwięcej do myślenia. Gra, która dała już tylu osobom w moim otoczeniu tak wiele uciechy, zwłaszcza w przeliczeniu na złotówki wydane na ten tytuł - jest grą, która mimikuje klasyczne gry karciane tak zasadami, jak i komponentami. A skoro teoretycznie mógłbym sobie ją nawet złożyć z tego, co mam w domu (choć każdą talię kart mam akurat inną)... to po co ja w ogóle kupuję te gry? Po co wydaję pieniądze, zastawiam wszystkie półki kolejnymi pudłami, stawiam wieże na szczycie szafy? Po co mi gry, które rozkładam bite 10 minut, jak nie więcej, i jeszcze mam problem się pomieścić na naszych niewielkich powierzchniach płaskich, nieraz musząc łączyć użytkowanie kilku blatów? Naprawdę, na cholerę mi to?! W liceum wystarczała nam talia kart. No, może kilka talii, w razie gdyby znowu historyk nam jakąś zakosił. Może pora do tego wrócić? A większość tego, co na półkach stoi/leży - po prostu wyprzedać...? Często mi takie myśli przechodzą przez głowę.
Na szczęście - póki co tylko przechodzą, nie zamieszkują na stałe. Mimo wszystko gry karciane to wciąż "tylko" gry karciane. A ja to sobie lubię, tak przykładowo, poukładać jakieś elementy. Zapełnić siatkę poliminami, na przykład na powierzchni jakiejś Niezbadanej planety, ułożyć mapę zamków w Carcassonne, zbudować przestrzenny silniczek wśród szkockich wzgórz i jezior Glen More II czy też wlać trochę życia w sielskie krainy Dorfromantik. A może zamiast wlewać życie w istniejące tereny, po prostu stworzyłbym te tereny od podstaw? Tak po prostu... wyłonił spośród praoceanu pierwszy kontynent? Dokładnie tak - w tym miejscu chcę przejść do trzeciej z zapowiedzianych wyżej gier, czyli Ecos.
Pudełko swoje odczekało, zanim trafiło na stół: osiem miesięcy. Uznajmy to jednak za okres kwarantanny, bo trafiłem niestety na podpleśniały egzemplarz i trochę czasu spędziłem tedy próbując doprowadzić go do dobrego stanu. Na szczęście udało mi się, a jedyną ofiarą śmiertelną była biała, kartonowa wstawka "insertu", która z miejsca trafiła do kosza.
Jako że Ecos nie należy do najdłuższych i pokomplikowanych tytułów, udało się namówić żonę na zapoznawczą partię bez rezerwowania sobie popołudnia specjalnie na granie. Najwięcej wysiłku w grze zresztą wymaga jej przygotowanie, niezależnie od tego, czy gramy na predefiniowanych zestawach początkowych kart, które trzeba z dwóch stosów wyłuskać (a resztę jeszcze przetasować), czy wybieramy karty w zamkniętym drafcie - bo zaczynamy z kilkunastoma kartami na ręce. W grze dwuosobowej to aż osiemnaście kart, gdzie w wariancie z presetami i tak trzeba jeszcze dobierać losowe karty. Na całe szczęście, dalej jest już tylko dzika przyjemność grania w... bingo. No, świetnie. Dopiero co wyżej pisałem o gierce bazującej na zasadach Oszusta, a tu znowu trafia się planszówka oparta na zasadach jakiejś klasycznej gry. Mamy tu jednak sporo "nadbudowy" nad samym mechanizmem losowania symboli i oznaczania ich na swoich kartach. Zdobywanie punktów, dobieranie bądź wykładanie nowych kart, szanse na dodatkowe oznaczenia na nich, gratisowe symbole-jokery, nowe kosteczki, czyli zasób limitujący nasze możliwości zakrywania wzorków na kartach. A poza tym - czasem również możemy przeprowadzić jakieś machloje w sferze wspólnej, takie jak dokładanie i wymienianie kafli mapy, stawianie na niej drewienek reprezentujących drzewa i góry, wreszcie zapełnianie oceanów i kontynentów zwierzyną, a to wszystko zwykle prowadzi nas do tego, co wylistowałem jako pierwsze: zdobywania punktów.
Choć partie dwuosobowe nie należą do najbardziej konfrontacyjnych, udało się w tej pierwszej rozgrywce przemycić nieco różnorakiej interakcji. Czasem blokowano mi opcję wystawienia konkretnego zwierzęcia w pożądanym miejscu, czasem to ja transformowałem zwierzęta żony w najbardziej pożądane przeze mnie antylopy, na których zbudowałem sobie silniczek. Tak! W tej prostej grze w bingo mamy budowanie silniczków i kręcenie kombosów! Dzięki temu i wspomnianej wyżej interakcji między graczami udało się nazajutrz namówić W. na, jak się spodziewaliśmy, pojedynczą partię, po której miał grę zapewne skrytykować i wylać żale na to, że interakcji jest za mało. Nie mając wielkich oczekiwań, skróciłem setup do minimum, rozdając każdemu losowe karty i tłumacząc zasady i... zażarło! Jeszcze tego samego dnia zagraliśmy kolejny raz, dla odmiany z draftem. W grze trzyosobowej, choć każdy zaczyna z mniejszą liczbą kart w ręce i na stole, skala gry wzrasta znacznie szybciej, no, w końcu budujemy trzy silniczki, nie dwa. Stąd interakcji na mapie było znacznie, znacznie więcej, a rozgrywka była naprawdę emocjonująca. I mówimy tu wciąż o grze w losowanie tokenów z wora.
Dopiero co w tym samym poście utyskiwałem na to, że gubię się w grach, gdzie na wspólnej mapie dokładamy pingle i próbujemy zdominować innych graczy, a teraz zachwycam się tytułem, w którym wydarzenia na wspólnej mapie zdają się być dość podobne. No, i tak, i nie. Zamiast dokładania różnorakich elementów w kolorach graczy, wszystko, co się pojawia na planszy, jest wspólne i anonimowe. Są pożądane przeze mnie czy przez inną grającą osobę układy, na rzecz których lobbujemy wykonując efekty z kart, ale... właśnie chodzi o to, że są to konkretne układy. Takie, na które inny gracz również może patrzeć przychylnym okiem. Albo takie, które da się stworzyć, wykorzystując działania innej osoby, wprowadzając jakąś lekką modyfikację na planszy, czasem obojętną dla tejże osoby, czasem rujnującą wiele ruchów przez nią poczynionych. Niektóre punktujące zestawienia z kart są wręcz bardzo trudne do osiągnięcia, jeśli są sprzeczne z interesami pozostałych graczy, dzięki czemu dobieranie i wykładanie kart nie jest procesem zautomatyzowanym i wymaga więcej niż odrobiny. Bo co, jeśli efekt karty jest całkiem niezły, natomiast sama karta okaże się... jednorazowego użytku. I to wciąż nie wszystko, co warto brać pod uwagę przy wyborze karty. Znaczenie mają też same symbole na niej występujące, gdyż niektóre znaki pojawiają się na losowanych kamieniach nadzwyczaj często (choćby słońce czy woda), a inne z kolei bardzo rzadko. Do tych ostatnich należy choćby symbol zwierząt oraz symbol-joker. I dopiero w momencie, gdy ten ostatni zostanie wyjęty z wora, następuje reset i wszystko, co do tej pory zostało z puli wyjęte, do tej puli wraca. Może nie warto zatem trzymać przed sobą trzech kart, z których każda, choć mocno punktująca, wymaga oznaczenia dwóch symboli zwierząt...
Znakomita gra! Uwielbiam planszówki z kładzeniem kafelków czy innym układaniem elementów, nawet jeśli nie jestem w tym szczególnie dobry. Zazwyczaj są to gry z prostymi zasadami i żwawym gameplayem, co sobie mocno cenię. Wracając do problemu adresowanego znacznie wcześniej w poście: po co mi gęste euro z szeregiem minigierek, długim setupem i mnóstwem finalnie męczącego móżdżenia, jak mogę w tym czasie zagrać ze dwa, trzy razy w grę (albo i gry w liczbie mnogiej) o znacznie mniej licznych zasadach, z mniejszymi przestojami, a jednak naprawdę całkiem niegłupią? Mniej się zmęczę, a jest niemała szansa, że emocji przy graniu będzie znacznie więcej i bardziej różnorodnych, niż tylko irytacja przy podbieraniu karty/pola akcji i nerwowe podliczanie punktów na koniec partii. Taką prostszą, a jednak bogatą w swojej prostocie alternatywą jest właśnie Ecos, który dodatkowo udowadnia mi, że potrafię czerpać przyjemność i nie gubić się w grze, w której zdecydowanie wskazane jest prowadzenie działań na wspólnej mapce.
I tak, idąc trochę naokoło, Ecos prowadzi z powrotem do rozpatrywania tego mojego rzekomego kryzysu. Wspomniałem bowiem, że do myślenia dawały mi tytuły grane w lutym, ale też zapowiedzi polskich wydawców na najbliższych kilkanaście miesięcy. Ecos nigdy się polskiego wydania nie doczekał, choć od premiery gry mija w 2024 pięć lat, ale zdaje się, że w tym czasie polscy wydawcy zaczęli częściej schylać się po tytuły oryginalnie wydawane przez AEG. Również autor tego tytułu, John D. Clair, coraz częściej ma szansę docierać ze swoimi grami na polskie stoły. W samych ostatnich latach Portal wydał zbiorcze pudło Mystic Vale, a Dice&Bones zlokalizowało Cubitos, natomiast ostatnie miesiące przyniosły aż dwie gry jego autorstwa w polskiej wersji językowej - i to za sprawą jednego wydawcy. Lucky Duck Games dopiero co wypuściło Upadek imperium, a tu już w tym miesiącu swoją premierę ma Ready Set Bet, znane teraz już także jako Poszły koniec. Ten tytuł, choć nie wpadł na moją listę zakupową, został przez LDG zapowiedziany ledwo w lutym, razem z masą innych gier, które już moje chęci zakupowe rozpaliły o wiele bardziej. I to właśnie dlatego, że Kaczki celują przede wszystkim w tytuły z rodzaju lżejszych, w sporej mierze nawet kafelkowych czy poliminowych, co od razu dokłada u mnie +10 do zainteresowania. I choć w lutym swoje zapowiedzi ogłaszała także chociażby Galakta (i też coś tam na radar wpadło), to ostatnie tygodnie tylko utwierdziły mnie w tym, że jeśli interesuje mnie jakiś tytuł i chętnie zobaczyłbym go w polskiej edycji albo jeśli chcę zostać pozytywnie zaskoczony, to mam dwa pewne adresy w tym temacie: Lucky Duck Games i Portal, który na ten rok zapowiedział mniej niż na '23 i trzyma się głównie pewniaków, a jednak zainteresował mnie znacznie bardziej niż rok temu. No, w ostatnich czasach do stawki dołącza także Rebel, który wyszedł na prostą po paru nudniejszych sezonach. Zwykle do grupy najbardziej zbieżnych z moimi zainteresowaniami wydawców należało jeszcze Lucrum Games, które jednak na początku roku nie zachwyciło, żeby nie powiedzieć: rozczarowało, ale już w lutym zapewniło pozytywną niespodziankę w postaci Distilled, które może tematyką mnie wręcz odrzuca (tak nawiązując do tego, co pisałem o osadzaniu gier w konkretnym temacie), ale bardzo interesuje pod kątem mechanicznym i rozważałem kupienie angielskiej wersji. Przy ciężkości w okolicach 3.00 i mechanice push your luck potrafię widzieć w tym tytule grę dla siebie.
I choć w sumie zostało w tym roku zapowiedzianych multum gier, spośród których wiele kompletnie mnie nie interesuje, to jestem pewny, że w sporej mierze znajdą (czy też już mają) swoją grupę docelową, a gracze o innych priorytetach niż moje znajdą coś dla siebie. Ja jestem mocno usatysfakcjonowany i choć pewnie nie kupię, może nawet nie sprawdzę całości tego, co na watchlistę wpadło, a nie każdy interesujący mnie angielski tytuł doczekał się zapowiedzi swojej polskiej edycji, to nie mam na co narzekać. Sporo gier o niższej ciężkości, dużo kafelków i tetrisowania, jakieś euraski, z których mimo wszystko w pełni nie zrezygnuję, nawet jeśli miałbym się z nimi po paru miesiącach pożegnać... ale są też pozycje spoza mojej strefy komfortu, których polskim wydaniem mogę być zainteresowany.
O, chociażby Portal zapowiedział trzeci sezon, a zarazem nową podstawkę z serii Cthulhu: Death May Die, który to tytuł zajął czwartą lokatę w mojej topce lutego. Chwila, jakiej topce? Przecież nic o niej nie wspominałem! Ha, co prawda ten post sprawia wrażenie, że pomyliłem wątki i rozpisuję się w temacie smutów miesiąca, ale zapewniam, że nie zapomniałem, że to o grę miesiąca tu chodzi - i trzy szerzej przytaczne w tym wpisie tytuły zajmują odpowiednio pierwsze, drugie i trzecie miejsce w mojej topliście lutego. Staram się jednak celować zwykle w ułożenie top 5, i w minionym miesiącu również udało mi się to zrobić.
Wspominałem już o wyjeździe do Warszawy, a DMD było centralnym punktem tej wizyty. Tym razem stoczyliśmy boje z Dagonem w scenariuszu trzecim, co zaowocowało zdecydowanie wysokim stężeniem rybiego odoru, a następnie niemal pożegnaliśmy się z życiem, zalewani hordą pomiotów Czarnej Kozy w scenariuszu czwartym, finalnie spuszczając jej przeraźliwy omłot w chwili, gdy już wszystko zdawało się stracone. Muszę błagać patrzącą na mnie z półki Spirit Island o wybaczenie, ale no, muszę to przyznać: nie jest już moją ulubioną, pełnowymiarową kooperacją. Jest genialna, ale też męcząca, a choć Cthulhu: DMD też potrafi być wymagające, to nie wypala mózgu w takim stopniu.
Co ja gadam, oczywiście, że wypala, przecież tam ciągle narasta nasze szaleństwo! ...co z jednej strony brzmi poważnie, a z drugiej, tak naprawdę, bywa sytuacją wręcz pożądaną, bo dzięki pulpowej stylistyce, gra potrafi nas wynagradzać za osiąganie kolejnych poziomów psychicznego zatracenia. A jeśli nie wynagradza, to przynajmniej generuje zabawne, choć potencjalnie tragiczne w skutkach, sytuacje, kiedy do głosu dochodzi na przykład czyjaś kleptomania czy katalepsja. W naszej pierwszej lutowej rozgrywce akurat szaleństwa było nad wyraz niewiele, za to można było w mgnieniu oka przenieść się ze strefy bezpieczeństwa do zony pobicia ze skutkiem śmiertelnym, i to bez wychodzenia z pokoju, co spotkało chociażby mnie. I to jeszcze zanim osiągnąłem choćby pierwszy kamień milowy na drodze mojej psychiki do zatracenia.
Choć z kilkumiesięcznym bobo pod jednym dachem trzeba było sobie trochę dać na wstrzymanie, to emocji było co nie miara. Na tyle, że naprawdę zacząłem pożądać jakiegoś pudła z tej serii we własnych czterech kątach... nawet jeśli nie mam zbyt dużo miejsca na stole, a grę miałbym mieć w mniej dofinansowanym wydaniu (zawartość Unspeakable Box naprawdę robi robotę)... ssss... chyba to szaleństwo co nieco przelało się poza planszową fikcję...
Na szczęście, w domowych pieleszach również da się zagrać w coś, co nie jest dla nas standardowym wyborem. Na przykład w bohatera miejsca piątego, Detektywa. Oryginalnym planem było ukończenie naszej kampanii w lutym, ale że W. jednak nieco dłużej zabawi jeszcze w Kato, to finał kampanii odwlekliśmy o parę dni i wpadł już w marcu, przez co może Detektyw plasuje się nieco niżej niż by mógł, ale za to odstąpił miejsce Ecos, w który to tytuł graliśmy w trójkę akurat w dniu wcześniej przewidzianym na sprawę V. Czyli ostatecznie: na złe nam nie wyszło, a Detektyw ma szansę pojawić się w jeszcze jednej miesięcznej topce.
Po dość niestandardowej sprawie III, rozpracowywanej w styczniu, wróciliśmy do bardziej klasycznej rozgrywki. Ale czy na pewno? Otóż nie do końca. Na tym etapie kampanii, choć powróciliśmy do oryginalnego wątku przewodniego, zamiast tracić czas i kolejne dni śledztwa na jeżdżenie tam i z powrotem między lokacjami na mapie miasta, tylko po to, by uzyskać jakieś kolejne luźne szczątki informacji, dostaliśmy rozgrywkę pełną konkretów, znacznego pogłębiania wiedzy na temat wcześniej ledwo zarysowanego, łączenia wątków w całość, ot, po prostu grę bardziej skondensowaną czasowo... ale tylko jeśli mamy na myśli wewnętrzny czas gry, bo na rzeczywistym zegarze wskazówki zdążyły się sporo nabiegać od momentu zdjęcia pudełka z półki do ponownego jego spakowania i odłożenia.
Dla wrażeń z kombinowania nad rozwikłaniem zagadki jestem w stanie wybaczyć Detektywowi grafomańskie teksty. Doceniam natomiast to, że czasem na dostęp do kluczowych informacji trzeba solidnie zapracować, a czasem wręcz nieoczekiwanie spadają one z nieba, i tak samo na pewne poboczne niuanse niekoniecznie trafiamy mimochodem, bo bywa, że wymagają od nas poświęcenia - i to nie tylko własnego czasu. Okazjonalnie trafimy też na trop, który okaże się po prostu błędny lub zbędny. I to mi się w tej grze podoba. Na co dzień gramy w pozycje, co do których naszym podstawowym założeniem jest to, że mały wysiłek przynosi niewielką nagrodę, a zaprzęgnięcie większej ilości zasobów do roboty skutkuje znacznie większymi profitami, a każde odstępstwo od tej reguły traktujemy jako zgrzyt, brak balansu i zaczynamy się zastanawiać: czy ktoś to w ogóle testował?! Gdyby w przypadku Detektywa wszystko było tak logiczne i oczywiste, czułbym się oszukany, a pieniądze i czas poświęcony grze uważałbym za stracone. Całe szczęście, że autorzy zadbali o odpowiednie wykrzywienie logiki tak, by gra naprawdę opowiadała historię. Nawet jeśli w tej historii zdecydowanie zbyt mocno eksploatuje się trop lurowatej kawy.
Tl;dr:
- 71 partii, w tym 4 solo;
- 21 tytułów;
- 2 nowe podstawki, 1 nowy dodatek i 1 nowa promka sprawdzone;
- 2 gry sprzedane, 1 nowa wpadła (Zamiast nas);
- 26/29 dni z graniem.
Topka miesiąca:
1. Podwodne miasta
2. Spicy
3. Ecos: The First Continent
4. Cthulhu: Death May Die
5. Detektyw. Kryminalna gra planszowa.
Reszta nowości lutego:
- w Warszawie zagraliśmy dwie szybkie partyjki w znakomicie ilustrowane i opatrzone świetnymi figurkami Dodos Riding Dinos,
Spoiler:
stosując się w zasadzie tylko do najbardziej podstawowych reguł (jak mniemam). Proste zagrywanie kart ruchu i rozpatrywanie ich, nieraz przegiętych, efektów zostało tu wzbogacone elementami zręcznościowymi: zrzutami, podrzutami, pstryknięciami, rolowaniem i co tam jeszcze. Urocza, choć przeprodukowana popierdółka, na którą kasy bym nie wydał, ale jako fillerka proponowałbym całkiem chętnie i często, gdybym tylko miał pod ręką.
- wpadła jedna partia w Everdell z Mgielnym Lasem,
Spoiler:
w której z wyjątkiem asymetrycznych zwierzaczków użyliśmy żoną wszystkich modułowych rozwiązań, aplikowalnych do ogółu gry oraz, z racji zaawansowanej już godziny, postać Pajęczycy na jej najbardziej podstawowych zasadach i o najniższym możliwym stopniu trudności, żeby tylko rozkminić, na czym to polega. Cóż, w takim zestawieniu Pajęczyca to zdecydowanie dummy player, który robi niewiele poza przyblokowaniem kilku pól akcji i chwilowym przytkaniem łąkowego ryneczku, tylko po to, by przygotowując się do kolejnej pory roku, zasponsorować nam dość spore odświeżenie w tym rejonie planszy. Wstrzymam się z oceną póki nie pogramy na jakimś sensownym poziomie wredoty i nie sprawdzimy modułowych wariantów rozszerzających możliwości ośmionożnej przeciwniczki.
- wypróbowaliśmy z żoną także portalconowe Trzy Siostry do Niezbadanej planety.
Spoiler:
Całe szczęście, że oboje musieliśmy się męczyć z tą samą planetą, czy raczej planetami. W grze wieloosobowej Siostry pewnie mogą dać więcej frajdy, przy graniu w dwójkę i obracaniu Zuzanny o jeden "krok" w każdej kolejnej turze dochodzimy do sytuacji, gdzie przez większość gry na każdą z trzech składowych planet przypadają wiecznie te same dwa magazyny na podajniku, czyli cztery konkretne kształty. W tym przypadku cele wspólne i osobiste, jak i specjalne zasady planszetki korporacji potrafią boleć znacznie, znacznie bardziej niż w jakiejś zwykłej rozgrywce na prawilnych planetach. Nie jestem w tę grę dobry, ale chyba nie zdarzyło mi się nigdy, by przez niefortunne złożenie ograniczeń w zasadach i możliwości punktowania przegrać prawie trzydziestoma punktami. Dla żony to była ciekawa łamigłówka, dla mnie - szansa (i to niepewna) na zrobienie czegoś sensownego raz na parę tur. Nic dziwnego, że przez resztę miesiąca miałem do tytułu taką awersję, że ani razu nie odpaliłem nawet solowej partyjki na BGA.
Nie tak wielkie (jak C:DMD) powroty:
- na dobry początek miesiąca mieliśmy z W. pyknąć w Imperium: Legends
Spoiler:
i jeszcze w Podwodne miasta, skończyło się na dwóch starciach w ten pierwszy tytuł, bo każdy miał ochotę na pogranie Arturianami vel Arturzystami. Trochę czasu nam zajęło rozkminianie i przypominanie sobie, jak tą talią w ogóle grać... Ale na szczęście nieco nadrobiliśmy ten czas podliczając punkty na koniec gry przy użyciu apki. W pierwszej partii dałem sobie niezłe wyzwanie, próbując poprowadzić Utopian do zwycięstwa (lub przynajmniej do Shangri-La). Cóż... Tylko mi się wydawało, że złapałem dobre tempo. Przegrałem o niemal 20 punktów, choć wyniki ogółem nie były zachwycające. Zdecydowanie lepiej obu nam poszło w rozgrywce, w której z Arturianami rywalizowali dowodzeni przez W. Minojczycy. Zbliżyliśmy się do punktacji rodem z naszych starych rozgrywek, z początków poznawania systemu Imperium. Dzięki paru ryzykownym zagraniom i skutecznemu podbieraniu W. najbardziej interesujących go kart wygrałem 117:90, skutecznie wykorzystując wszelkie bezpieczniki, jakie Arturianie mają w swojej talii, by uchronić się od negatywnych skutków przebicia się przez całą swoją talię dobierania. Apetyt na Horizons tylko rośnie!
- wśród niewielu partii solo, jakie rozegrałem w lutym, dwie należą do Ark Nova z dodatkiem Wodny świat.
Spoiler:
Wstępnym założeniem było zagranie raz bez dodatku, a następnie z nim, ale perspektywa wyjmowania wszystkich nowych kart z tak ogromnej talii szybko spowodowała zmianę planów. To był moje pierwsze rozgrywki solo w ten tytuł, więc pierwszą całkiem spisałem na straty i potraktowałem bardziej jako ciekawostkę i sprawdzenie, jak wypada zarządzanie dostępnym (w solo: ściśle limitowanym) czasem gry, co w partiach wieloosobowych idzie mi tragicznie, zwłaszcza jeśli gramy z W. Zagrałem tę pierwszą partię na najłatwiejszym poziomie (zaczynając od 20 pkt. atrakcyjności) i udało mi się jakoś wyjść na plus i skończyć z 13 punktami. Gospodarowałem funduszami na tyle ostrożnie, że gdybym zaczynał z atrakcyjnością o 10 punktów niższą, to wciąż miałoby to niewielki wpływ na moją grę. Także i drugą partię, w której faktycznie zaczynałem z niższego, 10-punktowego pułapu atrakcyjności, skończyłem na lekkim plusie, choć spora zasługa w tym opcji dobrania na rękę niewybranej podczas setupu karty projektu podstawowego, dzięki czemu wpadła szansa na niezłe zapunktowanie punktów ochrony przyrody. Niemniej, pomimo dwóch udanych partii, nie czułem się w tej grze czołową siłą sprawczą. Jasne, kombinowałem nad tym, jak najlepiej ugrać to, co chcę, w jakiej kolejności wykonać akcje, jak dorobić się jakichś X-ów bez straty tury, ale nawet największymi staraniami nie mógłbym ugrać zbyt wiele bez właściwych kart. I nawet cieszę się, że obydwa razy zagrałem z dodatkiem, gdyż wprowadza on szansę (w jednej partii bardziej, w drugiej mniej wykorzystaną) na szybszy przemiał kart na ryneczku dzięki ikonie fali. Jednak bez uroczej małpeczki, solidnego nosorożca czy tez startowej ręki pełnej świetnych sponsorów - te partie nie miałyby szansy powodzenia. Także nowy rodzaj uniwersytetu - gwarantujący ikonę kategorii zwierząt oraz pozyskanie karty do tej kategorii należącej - miał swój istotny wkład w powodzenie mojej misji. Raczej niechętnie wrócę do tego tytułu solo, losowość kart przy kolejnym razie już bankowo by mnie usadziła. Najchętniej natomiast zagrałbym w zupełne przeciwieństwo tego strasznie limitowanego trybu solowego, jakiś... wariant sandbox? Po prostu bez ciśnienia sobie poukładać kafelki na planszetce, pozagrywać pieczołowicie dobierane karty, wesprzeć masę projektów ochrony i z dumą popatrzeć na swoje zoo. Takie moje dziecięce marzenie. Może sprawię sobie ten Mityczny wiatr, jak mi tak sandboksy po głowie chodzą, kto wie...?
- stała się w lutym rzecz niezwykła: rzuciłem propozycję Res Arcana (+ Lux et Tenebrae), i W. się zgodził.
Spoiler:
W końcu, po raz pierwszy zagraliśmy w ten tytuł w trójkę. Pierwszy i ostatni. Żona, choć zdawała się parę miesięcy temu przekonać do RA, chyba na powrót straciła zapał, z kolei W. ciągle listował niedociągnięcia gry. Zagraliśmy w jedyny prawilny wariant, tj. z budowaniem talii w drafcie. Cóż, niestety pozwolono mi przygarnąć sporo smoków, w tym Hydrę, i jeszcze docierały do mnie karty obniżające koszt ich zagrywania. Nawet czasem paliłem turę na jakiś głupi ruch, ale to było za mało. Czułem się totalnie niepilnowany, próbowałem sugerować, że zbliżamy się do końca gry, wszystko na nic. Nikt mi nie zwinął Bestiariusza. Właściwie powinienem tę enklawę podmienić na inną po tym, jak zbudowaliśmy talie, bo miałem najbardziej oczywistą i nieskomplikowaną strategię, jaką można sobie w grze wymarzyć. No i teraz to se mogę już pomarzyć o tym, że ktoś w Res Arcana ze mną jeszcze zagra.
- przytaknąłem natomiast partyjce rewanżowej w Akropolis,
Spoiler:
z włączonymi wszystkimi wariantami poprawiania punktacji. Tak chorych punktów u W. chyba jeszcze nie widziałem. Ja wiem, że sam jestem w tę grę beznadziejny, ale to, co ten człowiek wyprawiał z tymi niebieskimi budynkami, to zdecydowanie powinno być zdelegalizowane na poziomie Unii Europejskiej.
- no i był też Brzdęk! w! Kosmosie!,
Spoiler:
po ostatnim półroczu zdominowanym przez Katakumby. Dorzuciłem też Stację Kosmiczną 11. Jak zwykle, nie udało się w pełni wykorzystać potencjału implantów, ale niestandardowa budowa planszy zawsze spoko. Żona strasznie nas w którymś momencie wyprzedziła, W. wykupywał towary ze sklepiku i trafiał większość leczących sekretów, a ja... no, coś sobie tam grałem. W którymś momencie wręcz wydawało się, że zakończę grę jeszcze przed podniesieniem artefaktu, ostatecznie jednak każdy skończył z niezerowym wynikiem. Dobra partia z ładnymi kombosami, ale naprawdę chciałbym doświadczyć rozgrywki, w której implanty dają naprawdę porządnego kopa.
Stali bywalcy i reszta granych tytułów:
Spoiler:
- poza topką uplasowali się Uśpieni Bogowie. Tu dodatkowy spoiler alert. Otóż po pierwszej kampanii, skończonej przez upływ czasu (czy też raczej kart wydarzeń), nie spodziewałem się, że da się grę zakończyć jakoś szczególnie przed czasem, pomijając śmierć w trybie brutalnym. Stąd zadania wspominającego o bojach z bóstwami nie traktowałem inaczej niż tylko jak szansę na pozyskanie jakiegosś potężnego totemu, który odmieni losy podczas finałowych scen. A że było niemal po drodze, to się nim zająłem... i nie dowierzałem, gdy okazało się, że takie działania potrafią odpalić niestandardowy koniec gry. Nie byłem w szczególnie dobrej formie i to samo można było powiedzieć o mojej załodze, stąd wybierałem opcje mało konfrontacyjne. Cóż, w jakiś sposób trzeba było natrzaskać tyle opcji epilogowych, moja wina, że się na to nie przygotowałem. Szkoda tylko, że moja pierwsza wielka solowa przygoda skończyła się w tak mało epicki sposób, a przypominam, że między innymi dla tej kampanii brałem parodniowy urlop!
- wielki nieobecny stycznia powrócił w lutym z kolejną kroniką! Mam oczywiście na myśli Glen More II, a tym razem rozgrywkę wzbogacał moduł Haggis. Nie poszło mi tym razem tak dobrze, jak poprzednim razem, a zwycięzcą był oczywiście W., ale... ech. No niech ma. Jako jedyny autentycznie jadł haggis i podobno nawet mu smakowało. Co za zwyrol!
- w lutym udało się w końcu nadrobić grudniowe zaległości w Neuroshimie Hex. Głównie wpadały partie po protu wieczorem po powrocie z drugiej zmiany, więc i umysły nie najświeższe o tej porze. Nieraz grałem na głupie ryzyko: duże ryzyko, duża wygra... a przepraszam, duże lanie zebrane, jak się w końcu w jakiejś turze noga powinęła (np. gdy grałem Dancerem). Mimo to, ostatnio trochę żonę opuszcza dobra forma i nieraz partie wręcz ocierają się o ragequity!
- Obsesje rodzą moje obiekcje, ale są tytułem, który żona sama proponuje i tak było na przykład w lutym. I tym razem mnie ograła, moi państwo! Tłumaczę to sobie moim wybitnie śniętym umysłem w tamten wieczór, ale no, należało jej się w końcu wygrać.
- zbyt długo już ciągniemy wyzwania w Kaskadii, więc staram się w miarę często proponować, żeby w końcu ruszyć nieco dalej. Przedziwne rzeczy się dzieją, bo choć to gra, w której zwyczajowo wygrywa żona, to w obu partiach lutowych wygrałem ja. Inna sprawa, że ja po prostu staram się grać jak najlepiej, a małżonka próbuje celować w jakieś osiągnięcia, których jeszcze nie ma zaznaczonych i po prostu na tym się przejeżdża.
- jeśli chodzi o ciągnięcie jakichś wyzwań i kampanii, to trzeba również wspomnieć o Welcome to the Moon. Oryginalnym planem było skończenie kampanii wprowadzającej podczas jazdy do Warszawy i z powrotem, ostatecznie wyszło, że zagraliśmy po jednym scenariuszu na przejazd, głównie z uwagi na namiętne pocinanie w Spicy! Trzeba przyznać, że lepsze warunki (brak współpasażerów i większy stolik) do WttM mieliśmy w drodze powrotnej. Przygoda numer 5 należała do dość prostych i oczywistych, choć wyścigi w budowie wzwyż i wgłąb były całkiem przyjemne, a podział parzyste/nieparzyste przy budowie kopuły dodawał trochę smaczku, jednak gra nie była nazbyt wymagająca. Niepotrzebnie zakreślałem sobie pomniejszenie kary za nieukończoną kopułę, wszystko się ładnie zamknęło. Zdecydowanie ciekawiej i trudniej było w rozdziale szóstym, czyli niejako Welcome to... Pandemic, gdzie było znacznie więcej interakcji, i to bezczelnej, i kombinowania, za to cele były o wiele trudniejsze do osiągnięcia. W lutym zwycięstwami znowu podzielili się moja żona i W., ale przynajmniej byłem zawsze stabilnie drugi! Ech, ostatnią wygraną to ja widziałem w scenariuszu otwierającym... jeszcze się odkuję!
- w dzień z lżejszymi pozycjami pokazaliśmy W. 7 słów. W takie czysto słowne gierki jeszcze z nim nie graliśmy. Wyszło całkiem nieźle! Pewnie nie będzie to tytuł, który sam zaproponuje, ale szło mu naprawdę nieźle. Dwie szybkie partyjki z rzędu.
- po przeżyciach z Ark Nova na kolejny tytuł do grania solo wybrałem znacznie lżejszy Kolejowy szlak... i udało mi się zagrać oszałamiający jeden raz. Wybrałem grę z dodatkiem Underground, ale tym razem w wersji krótszej, czyli w wariancie (nie do końca) standalone. Nie powiem, bym był szczególnie zadowolony z wyniku... Pobawię się więcej w marcu.
Wielcy nieobecni:
Spoiler:
Patrząc na to, w ile różnych gier udało się w lutym zagrać i jak niewiele partii na poszczególne tytuły przypadało, to największą nieobecną była po prostu większa liczba granych tytułów, choć wymieniłbym przede wszystkim Wyprawę do El Dorado, bo W. zdaje się stronić od tego tytułu, a przecież grania we dwie osoby też nie udało się przeforsować, a w drugiej kolejności Dorfromantik. Zabrakło też po prostu - albo zostały przełożone na marzec - większej liczby partii w Everdell, Detektywa i Welcome to the Moon.
Plany na marzec:
Spoiler:
Przede wszystkim: mniej rozmyślać, więcej grać, skoro już jakieś ścieżki do podążania sobie odnalazłem. To nie może być kryzys, to po prostu nowy rozdział.
A bardziej konkretnie... Zacznijmy od tego, co już się udało odhaczyć: skończyliśmy bazową kampanię w Detektywie; zapoznaliśmy nową partnerkę W., dziołchę kompletnie niegrającą, i pyknęliśmy z nią w parę tytułów; skorzystałem z oferty zapostowanej na forum i kupiłem odwlekane od roku Doniczki; udało się zagrać już w jeden nowy tytuł (X. bierze!).
Liczę, że w końcu w marcu dotrze do mnie Imperium: Horizons oraz paka pełna dobroci i pogramy w pojedynkowe wydanie Dorfromantik, jak i dorzucimy promkę do gry w wersję klasyczną. W związku z tą samą paką, mam również nadzieję na jakąś partyjkę w GAH z Let's Waltz!, póki co udało się szybko rozpykać partię w gołą podstawkę i totalnie zdominować rozgrywkę wyśmienitymi kombosami.
Oczywiście mamy stałe zobowiązania: kontynuowanie z Kaskadią (już się dzieje) czy Neuroshimą Hex (zacznie się dziać dzisiaj wieczorem), a w trójkę - dociągnięcie tej wstępnej kampanii w Welcome to the Moon. Dalsze poznawanie kronik w GM2 czy możliwości Mgielnego Lasu zdaje się oczywiste. Z kolei w temacie solo mam plan po prostu grać nieco więcej i przynajmniej wypróbować niesprawdzone dotąd moduły z dodatku Eldritch do Kolejowego szlaku.
Z półki wstydu wychodzi na to, że na debiut multiplayer szykują się już Wędrowcy znad Południowego Tygrysu, ale boję się, że pozostaną grą mocniej pod solo. Rozpisałem się w tym poście o moich problemach z bardziej złożonymi grami euro, a ta niestety do takich należy i wymagająca jest już sama nauka tego, co i gdzie jest na planszy i co dzięki temu można robić. Ech. Boję się tego downtime'u, zwłaszcza w trójkę.
No i oczywiście: mam nadzieję, że w marcu nie zabraknie gier z ścisłej topki lutego, tj. samego podium.
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 06 mar 2024, 15:38
autor: tomg
emoprzemoc pisze: ↑06 mar 2024, 01:23
Luty 2024, czyli: czy to już kryzys?
Ja tylko chce powiedzieć że Twoje relacje czyta się jak literaturę. Gratuluję stylu !
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 07 mar 2024, 09:48
autor: BOLLO
No to kolejna udana topka miesiąca u Gambita. Miłego ogladania.
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 07 mar 2024, 22:57
autor: Veridiana
Frostpunk
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 09 mar 2024, 09:36
autor: Bart Henry
Od październikowego podsumowania oceniam gry pięciostopniowym wskaźnikiem frajdy z rozgrywki.
Końcówka lutego i, póki co, cały marzec, stoją u nas mocno grami komputerowymi. Najpierw mnie wciągnął Palworld, a teraz zagrywamy się w Last Epoch. Ma to swoje odzwierciedlenie w liczbie rozgrywek w lutym i pewnie "przeleje" się na podsumowanie marcowe.
Graficzne podsumowanie bieżącego miesiąca w spoilerze
Spoiler:
Rozczarowanie miesiąca
brak
Nowość miesiąca Gra miesiąca
➤ Challengers - frajda ★★★★★
Zastanawiałem się, czy sam etap budowy talii pozwoli mi odczuwać radość z Challengersów. Ta gra jest naprawdę świetna, a "autobattler" to coś, czego do tej pory w grach planszowych i karcianych nie miałem okazji widzieć. Wszystkie rozgrywki dwuosobowe i było bardzo fajnie, a zewsząd słyszę obietnice, że gra działa lepiej w większym składzie. Nie jestem fanem stylu graficznego, ale na szczęście ilustracje nie odpychają. Jestem ciekawy, czy Rebel wyda w Polsce dodatek. Cieszę się, że po 10 latach w hobby nadal da się coś fajnego odkryć, nawet jeżeli widać tu mocną inspirację trendem z gier komputerowych.
➤ Ankh - frajda ★★★☆☆
Zagraliśmy dopiero dwa scenariusze, w grze było każde bóstwo z podstawki. Było ok, ale spodziewałem się czegoś więcej. Faktycznie dobrze działa na dwie osoby, a rozgrywka szybko się rozpędza wraz z awansami w umiejętnościach. Przez to jest jednak gra stosunkowo mało wybaczająca błędy. Około połowy gry znaliśmy już zwycięzcę. W jednej grze wygrałem stabilną, kilkupunktową przewagą, w drugiej przegrałem o prawie 20 punktów. W szczególności ta druga gra była ciekawa, bo zagrałem całą grę zgodnie z umiejętnością Ozyrysa, ale Amon dosłownie zmiótł mnie z planszy. Po rozgrywce widziałem potencjał na zmniejszenie tej straty, ale raczej nie było momentu, w którym mógłbym odrobić taką stratę. Chyba zapomniałem, że gry area control zazwyczaj są tak mało "forgiving". Nie było źle, więc nie ma tu opinii na miarę rozczarowania miesiąca.
➤ Architekci Zachodniego Królestwa - frajda ★★★★☆
Jedna partia po niemal dokładnie 4 latach od ostatniej rozgrywki. Nie jest to może gra, która przetrwałaby w mojej kolekcji, ale raz na jakiś czas mogę zagrać u kogoś. Pod względem liczby punktów byłem ostatni, ale doceniam ten tytuł z racji na sprawność rozgrywki. W 4 osoby, na zmęczeniu, rozegraliśmy partię w 1h 20m. A wszyscy musieli sobie zasady przypomnieć, więc zero gry na pamięć.
➤ Niepożądani Goście - frajda ★★★☆☆
Lubię ten tytuł, ale losowość kart, które się dostaje od innych graczy, bywa przytłaczająca. Zastanawiam się, czy nie ma tu minigry w pamiętanie komu jakie karty się dawało, żeby potem nie dostać tych samych z powrotem pytając o dane pokoje i osoby. Bez ogarnięcia
tego aspektu jesteśmy zdani na to, że współgracze otrzymane przez nas karty już odrzucili. A tytuł ten lubię za aspekt dedukcyjny z odrobiną ryzyka, którą czasem trzeba wkalkulować w swoje decyzje. Tym razem podjąłem ryzyko i przegrałem, ale współgracze już się śmieją przed grą, że pewnie znowu wygram w momencie, gdy reszta jeszcze nic nie wie.
➤ Mindbug - frajda ★★★★☆
Ja doceniam ten tytuł, ale chyba nie będę miał z kim grać. To jest gra, która budzi sprzeczne uczucia w naszym domu. Przy złym dociągu i braku możliwości odpowiedzi na niektóre karty, na pewno będzie to irytujące doświadczenie. Na szczęście, nie jest długa, więc ja tę losowość akceptuję. Na dodatki raczej się nie skuszę.
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 09 mar 2024, 11:46
autor: charlie
Luty to kontynuacja dobrego startu w styczniu, dalej sprawdzamy sporo nowości i przede wszystkim dużo na żywo. Zagrałem 118 partii w 28 tytułów, w tym 9 nowości. Tym razem mniej pograłem online: 31 partii.
Nowości:Spór o Bór x5, Project L x11, Jednym słowem x3, Challengers x10, Niezbadana planeta x7, Wirus x22, Masques x2, Urknall x2, Ulyssess x2. Powroty:Small World x2, Reef x2, Tu i Tam x2, Bang! Gra Kościana x5, Mały Książę: Stwórz mi planetę x2, Słońce i księżyc x1. Stałe tytuły:Tidal Blades x2, Misja: Czerwona Planeta x1, Jamajka x1, Turing Machine x3, Captain Flip x11, Piraci: Karaibska flota x3, Śledztwo w muzeum x2, Zakazana Wyspa x2, Pachnący ogród x3, Wsiąść do Pociągu: Nowy Jork x2, Similo: Baśnie x4, Dobble x3, Bandido x2,. Najwięcej Partii:Wirus (22) - nowa zajawka dzieciaków, nie licząc kostek 3x3x3. Jest ok, ale mam już powoli dosyć. Powrót miesiąca:Tu i Tam - cały czas jestem pod wrażeniem połączenia innowacyjności z czymś co dobrze wszyscy znają. Chwiler miesiąca:Project L - kapitalny balans między nieskomplikowaniem zasad i czasem rozgrywki. Spodoba się zarówno tetrisowcom, puzzlowcom, logikolubom jak i splendorowcom. W moim domu takie tytuły zajmują szczególną pozycję i cieszę się, że co jakiś czas trafiam na taką perełkę. I do tego te komponenty... Czad. Rozczarowanie miesiąca:Masques - gra z czasów świetności FFG, myślałem, że będzie strawniejsza, a to jak grafika przeszkadza rozgrywce zasługuje na czopsa na klatę. Zaskoczenie miesiąca:Challengers - kolejna ciekawa rzecz, która wykorzystuję klasyczną niegrywalną obecnie grę wywracając ją trochę do góry nogami. Ja po 10 partiach muszę chwilę odpocząć, ale wrócę na pewno. Nowość miesiąca:Jednym słowem - albo się starzeję albo coraz bardziej lubię imprezówki. Zwłaszcza takie, z genialnym pomysłem, aż szok, że nie wymyślono tego wcześniej. Do tego kooperacja - bardzo odświeżający. System punktujący działa (satysfakcjonujący wynik, ciężki do osiągnięcia), mocno karze za pomyłki, ale spokojnie można pominąć i po prostu bawić się w zgadywanie.
Pozostałe nowości na plus: Niezbadana planeta - fajna, niektóre cele trudne, zwłaszcza lubię solo i na BGA, Spór o Bór - dostałem w prezencie świątecznym z firmy, za co plus, bo to klasyk, w który nigdy nie zagrałem i jakoś mnie omijał, a to ten dobry Knizia, więc ostatecznie cieszę się, tym bardziej z wydania od Muduko.
Pozostałe nowości na minus: Urknall, Ulyssess - moje wieczne półkowniki, są dokładnie tym, na co wyglądają - fajne elementy i dziwaczność przysłaniają kiepskie gry. Cieszę się, że się pozbyłem. Gra miesiąca:Jednym słowem.
Age of Steam - w sumie dla tej gry był brany zestaw. Wiedziałam, że to gra na większe składy, ale mimo wszystko chciałam zobaczyć rozgrywkę na 2 graczy jak to wygląda, wygrała ciekawość. Mieliśmy okazję zagrać najpierw na 3 graczy, a później na 2. No i powiem tak, gra nie trafi do naszej kolekcji, bo raczej w 99% gramy dwuosobowo i ten wariant rozgrywki kompletnie nam nie przypadł do gustu. Rozgrywka 3 osobowa była zdecydowanie ciekawsza, a za rzadko tak gramy żeby kupować grę i więcej leżała niż była grana. Gra w sumie całkiem fajna, choć nie wiem czy po czasie nie zaczęłaby się nam nudzić, od robienia w kółko podobnych czynności. Mimo wszystko ocena 7/10.
O popatrz. W sumie dla tej gry zestaw niedługo trafi do mnie
A w temacie. Grą miesiąca zostaje Food Chain Magnate - w prawdzie tylko jedna ale jakże satysfakcjonująca rozgrywka
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 15 mar 2024, 18:20
autor: mordimer5
Cóż, u mnie luty to był miesiąc podróży po Atenach ale co nie co napisze :
Nowości miesiąca: Pulsar 2849, 7 cudów świata: Architekci, Splendor: Duel, Draftozaur, Era Innowacji, Gizmos, Carnegie Najwięcej partii: Pandemic Legacy Sezon 0 , 7 CŚ: Architekci Powrót miesiąca: Poszukiwanie Planety X Rozczarowanie miesiąca: Splendor Duel Zaskoczenie miesiąca: 7 cudów świata: Architekci Gra miesiąca: Pandemic legacy Sezon 0
No i tak po krótku: Pandemic Legacy Sezon 0, jesteśmy aktualnie w miesiącu Maj, i o bosze... jaka to klimatyczna i bardzo dobrze sklecona część, jak dla mnie osobiście lepsza niż sezon 1, gdyż to wszystko się pięknie spina a narracja Rob'a dodaje polotu mechanice Matta Leacocka. Czekam na kolejne partie.
Poszukiwanie Planety X, jakie to jest świetne logiczne "sudoku" w którym spinam poślady i walczę sam ze sobą ( i z moją żoną) abym to ja był 1 odkrywcą wspomnianej kuli pali zwoje a gramy na największej "pizzy" w trybie normal (polecam jednak być wypoczętym umysłowo, bo gra wyciąga wiele energii)
7 cudów świata: Architekci, 4 partie pod rząd w momencie poznania tego cudeńka w ateńskiej knajpce z grami planszowymi mówią coś za siebie Myślałem, że pojedynek zrobił robotę ale architekci przebili czape jeśli mam zagrać dwu osobowo (3,4 również), to chce zagrać w architektów, chce po 15 minutach zmienić cud i grać znowu, i znowu, i znowu ! Pokochałem tę gierkę, ale czuję, że mógłbym ją zbyt zmaniaczyć !
Splendor: Duel - gasz, jedna mozolna partia za sobą i zarówno ja, jak i również moja żona odbiliśmy się na grubo. Gramy niby aż ktoś odpali trigger końca gry, ale karty wychodzą losowo, gra się przedłuża a do 20 pkt jest za stanowczo za długo jak na taką gierkę. Raz i wystarczy Noł more !
Reszta gierek jedne ciutkę lepsze inne ciutkę gorsze Peace !
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 16 mar 2024, 08:21
autor: walkingdead
charlie pisze: ↑09 mar 2024, 11:46 Powroty: Small World x2,
O rany. Dawno nie grałam w Small World, ale natknęłam się na niego na początku swojej drogi z planszówkami. Wiele lat temu w zapyziałej świetlicy w Krakowie udało mi się zagrać po raz pierwszy. Ależ mnie to wtedy zachwyciło mechanicznie i wizualnie. No i te różnorodne rasy.
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 20 mar 2024, 15:11
autor: JollyRoger90
Moje zestawienie lutego 2024:
Od nowego roku postanawiam dawać oceny przy grach:
3/3 - gra siadła bardzo i zostaje w kolekcji/będzie grana z dużą chęcią i jak często się da. Chętnie zaproponuję rozgrywkę.
2/3 - gra dobra, lubię w nią grać, jak ktoś zaproponuje to chętnie zagram. Okazjonalnie zaproponuję rozgrywkę
1/3 - gra jest poprawna, nie ma na tyle mojej uwagi, abym ją wyciągał na stół/proponował. Jak ktoś wyjmie to zagram.
0/3 - pozycja z która definitywnie nie chce mieć nic do czynienia. Nie chce w to grać. Pojdzie na sprzedaż (jeśli to mój egzemplarz).
1) Standardowe rozgrywki
Nowości:
Czaszki z Sedlec (7) 2/3 - 2 rozgrywki z przeciwnikami i 5 solo. Współgraczom się nie spodobało, a mi wręcz przeciwnie. W związku z tym gra wpadała często solo. Czas gry krótki, ale daje ciekawą łamigłówkę. Polecam spróbować, zwłaszcza za tę cenę. Na pewno będzie wracać na stół solo
Szkoda, mini dodatki nie będą kontynuowane przez LDG.
Nemesis (5) 2,25/3 coz to były za rozgrywki! Po przebrnięciu daremnej instrukcji okazuje się, że sama gra ma proste zasady. Nie lubię gry nad stołem, ale tutaj wszystko samo wychodzi a końcówki rozgrywek nadawałyby się na scenariusz filmu W marcu też planujemy grać. Polecam każdemu spróbować, ale tylko w wariancie, że ktoś tłumaczy zasady i ogarnia rozgrywkę.
Obsesje (2) 1,5/3 małżonka jest fanką klimatu, który jest tutaj widoczny. Tury przebiegają dynamicznie i nie ma przesadnego downtimeu. Idealna gra do chillowania i grania na spokojnie. Niestety bardzo denerwuje mnie losowość, która potrafi skutecznie zniewczyć plany. No i te malutkie karty ambicji i PZ xD dziwny zabieg. Pewno jeszcze zagramy kilka razy przed oddaniem (pożyczony egzemplarz)
Varuna (2) 2,1/3 - w końcu zjechało z półki wstydu. Sporo nawiązań do pierwowzoru, ale jakoś tak zgrabniej sie gra. W moim odczuciu minimalnie lepsza część niż DEMETER. Polecam spróbować.
Deep Sea Adventure (1) 1,5/3 - jedna rozgrywka na 2 osoby. Nikt nic nie wyciągnął, oboje sie utopiliśmy. Ewidentnie widzę, że to tytuł na więcej osób. Damy jeszcze szanse w większym gronie
Gierki małżeńskie (1) 0/3 - niegrający znajomi chcieli w to zagrać (ich kopia). Na szczęście po rozgrywce uznali, tak jak my, że to duży paździerz. Nigdy więcej.
Troyes Dice (1) 2/3 oszukana nowość bo na BGA grałem nie raz, ale papierowa wersja zjechała pierwszy raz z półki. Wykreślanka z ciekawym mechanizmem kołowym i transparentnymi kostkami. Polecam sprawdzić na BGA. Mi oraz żonie się spodobało.
Powroty:
Ark Nova (2) 2/3 - tym razem żona sama zaproponowała rozgrywki i tak się rozegrała, ze teraz na BGA gra. Mi się nawet podobała gra, ale coś mi tam zgrzyta w niej. Pewno zagramy jeszcze, zanim sprzedamy, skoro żonie się podoba
Descent: Legendy Mroku Akt2 (2) 2,25/3 - po styczniowej zadyszce, gdzie cześć osób miala dosyć, na nowo gra rozlpalila naszą ciekawość. Na pewno dogramy kampanie do końca
Na Skrzydłach Ptaki Europy (2) 2/3 - dwie gry z wprowadzeniem nowych graczy. Bardzo im się spodobało. Dodaliśmy Ptaki Europy i Szybki start. Nadal lubię tę pozycje. Dynamika i łatwość zasad jest jej atutem.
7 cudów świata (1) 1,2/3 - po poznaniu architektów, jakoś tak topornie gra się w tę cześć. Nowi ludzie ciężej łapią zasady. Bardzo rzadko ją wyjmujemy do grania, więc pójdzie pewnie na sprzedaż.
Diuna Imperium + Nieśmiertelność 2,25/3 - nadal świetna gra i w końcu pierwsza wygrana
Kaskadia (1) 2/3 - próba wciągnięcia teściów w planszówki. Podobało im się i złapali flow. Na pewno jeszcze im to zaproponuje do grania.
Scythe (1) 1,75/3 powrót po dłuższej przerwie. Minimalna porażka na finiszu. Grało się przyjemnie i dynamicznie, ale niczego mi ten tytuł nie urywa niestety.
Wiedźmin Stary Świat (1) 2,5/3 niestety niedokończona rozgrywka - brak czasu
Wsiąść do pociągu Europa (1) 1,5/3 dawno nie gralem, przyjemnie było sobie odświeżyć tę pozycje
Pozostałe pozycje, komentowane w poprzednich miesiącach: Konspiracje: Uniwersum Abyss (2) 2,5/3 Brzdęk! Ekspedycja po złoto i pajęczyny 2/3 Królestwo w Budowie (1) 2/3 Tajniacy duet (1) 2/3
Łącznie rozgrywek - 36 w 20 gier
2) Board Game Arena.
Kapitan Flip: 68 gry - nadal sie nie nudzi. polecam goraco!
SETUP: 13 gry
Architekci 7 Cudów Świata: 9 gry
Piraten kapern: 9 gry
Faraway: 7 gry - czekam na poslkie wydanie
Serce Smoka: 7 gry
Botanik: 5 gry
CODEX Naturalis: 4 gry
Luxor: 4 gry
Next Station: London: 2 gry
Konspiracja: Uniwersum Abyss: 2 gry
Lost Seas: 2 gry
Remik: 1 gry
Ark Nova: 1 gry
Obsesje: 1 gry
Next Station: Tokyo: 1 gry
Martian Dice: 1 gry
Amalfi - Renaissance: 1 gry
Marrakech: 1 gry
The Great Split: 1 gry
Quetzal: 1 gry
Na skrzydłach: 1 gry
Jaipur: 1 gry
Diceathlon: 1 gry
Kolejowy szlak: 1 gry
Akropolis: 1 gry
Ginkgopolis: 1 gry
Sky Team: 1 gry - czekam na poslkie wydanie
Splendor: Pojedynek: 1 gry
Papierowe morze: 1 gry
nimalia: 1 gry
Mandala: 1 gry
Sobek: 2 Players: 1 gry [Filtr]
Maracaibo: 1 gry
Łącznie rozgrywek - 154 w 34 gier
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Podsumowanie: rozgrywek wszelakich - 190 w 54 gry
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Podsumowanie miesiąca:
Cieszy spora ilość gier w mięsiste tytuły oraz sciąganie pudeł z półki wstydu. Oby utrzymać tendencję w marcu.
Gra miesiąca:
Wzorem kolegi z forum, postanowiłem od tego roku przyznawać punkty za top3 i podsumować na koniec roku. Zatem
1. Nemesis - 10 pkt.
2. Descent - 5pkt
3. Ark Nova - 1 pkt
Rozczarowanie miesiąca:
Gierki małżeńskie...
Plany na kolejny miesiąc:
Kolejne uszczuplanie półki wstydu, sprzedać trochę niegranych pozycji oraz pierwsza wizyta na Rzuć kostką - zobaczymy jak wrażenia
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 22 mar 2024, 13:39
autor: mat_eyo
Wiem, że podsumowanie lutego robione pod koniec marca już #nikogo, ale uznałem, że dla koherentności moich danych dopiszę. Styczniowe zachłyśnięcie się bga trochę minęło, choć nadal większość rozgrywek właśnie tam. 55 rozgrywek w 12 tytułów, najwięcej w Pax Renaissance: 2nd Edition (33), Ark Nova (10) oraz Final Girl i Voidfall (po 2).
Nowości:
- Voidfall (8) Naczytałem się, jaka ta gra jest trudna, długa i ciężka, a po zagraniu byłem pozytywnie zaskoczony. Jak na swoją wagę ma naprawdę proste zasady, ikonografii jest dużo, ale jest bardzo dobra, cała runda jest świetnie rozrysowana na planszy z technologiami. Jak na ciężkie euro od Mindclashów, to naprawdę nie jest trudno zacząć grać. To, żeby grać dobrze, to inna para kaloszy, bo opcji w grze mamy multum, sami budujemy swoje punktacje, więc łatwo jest się samemu postawić w kiepskiej sytuacji. Mam jednak wrażenie, że zarówno Trickeriona jak i Anachrony ciężej mi się było nauczyć niż Voidfalla. Sama gra mi się bardzo podoba, składanie swoich punktacji i optymalizacja rundy dają mnóstwo satysfakcji. Zakupiłem swój egzemplarz (od kolegi, dla którego było za mało walki między graczami) i planuję sprawdzić koop/solo. Jedyny minus na dziś to fakt, że setup i sprzątanie gry trwają swoje, a przechowywanie tego w pudełku jest problematyczne. Czekam na insert od Folded Space, mam nadzieję, że usprawni.
- Scholars of the South Tigris (6) Nowa część kolejnej trylogii Shema Phillipsa, tej znad południowego Tygrysu. Syłszałem, że lepsza od Wędrówców, którzy bardzo mi się podobają, więc byłem pozytywnie nastawiony. Niestety gra w mojej opinii nie dowozi. Za dużo tego wszystkiego, śledzenie łańcuszków tłumaczeń jest upierdliwe, zabawa kostkami nie daje tej frajdy, co w Wędrowcach. Dodatkowo irytuje, że w dość ciasnej w zasoby i akcje grze może się okazać, że nasz przygotowany plan jest już nieaktualny, bo w międzyczasie potrzebny nam tłumacz przejdzie na emeryturę. Więcej było w grze irytacji niż frajdy, więcej poczucia znużenia koniecznymi akcjami niż satysfakcji z kombinowania. W sumie się cieszę, jedna gra do kupienia mniej, zostaję przy Wędrowcach
- Villagers of the Oak Dell (5.5) Wykreślanka, która przywiodła mi na myśl kościany Ganges - miałem wrażenie, że w pewnym momencie bonusów było aż niepoważnie dużo, łańcuszek kolejnych akcji nie miał końca. Ogólnie nic specjalnego, powiedziałbym, że gra poprawna.
- Age of Comics: The Golden Years (4) Gra, która przyciągnęła mnie do siebie głównie tematem i niestety okazało się, że lista atutów na tym się kończy. Bardzo ubogi mechanicznie worker placement, bez ciekawych decyzji, bez dreszczyku emocji. Bardzo płytka pętla rozgrywki, mechanicznie powtarzana na autopilocie. Dawno nie wstałem od czegoś tak zniesmaczony.
Nowe dodatki:
NIC
Stali bywalcy:
- Final Girl, Ark Nova, Pax Renaissance: 2nd Edition, Challengers, 7 Cudów Świata: Pojedynek, Pirates of Maracaibo, Prime Minister.
Powroty:
- Wiedźmia Skała.
Wyróżnienia: Nowość miesiąca: Prime Minister mnie zaintrygował i spodobał mi się, zwłaszcza solo. Bardzo ciekaw jestem rozgrywki dwuosobowej, chętnie też powtórzyłbym grę w pełnym składzie. Jednak nowością miesiąca zostaje Pirates of Maracaibo. Bardzo dobra, eurowata rozgrywka z elementami, które lubię (budowa stołu, wyścig, zadania), oddająca ducha oryginału, ale bardzo dobrze skondensowana. Duże, pozytywne zaskoczenie.
Gra miesiąca: Pax Ren królował na bga, cała masa świetnych, dwuosobowych rozgrywek. Mógłbym tę grę wrzucać tutaj co miesiąc, ale wybiorę coś innego. Tym razem wybór pada na Final Girl, która było blisko już w styczniu. Rozpakowałem kolejny filmy, Poltergeista, i z radością stwierdzam, że ma naprawdę innych charakter od Hansa i wymaga innego sposobu gry. FG to obecnie jedna z moich ulubionych gier solo, szybka, emocjonująca, regrywalna.
Rozczarowanie miesiąca: Najgorszą grą było Age of Comcis, ale tutaj nie miałem większych oczekiwań. Dużo bardziej nakręcony byłem na Scholars of the South Tigris i dużo bardziej się rozczarowałem. Gra jak dla mnie przekombinowana, upierdliwa i dużo gorsza, od Wędrowców.
Wydarzenie miesiąca: Jak zawsze Zgrany Wawer, czyli moje małe, planszówkowe święto. Na dokładkę jedna niedziela, kiedy udało mi się najpierw zagrać z żoną w Ark Nova, a później polecieć do znajomych na partyjkę Voidfalla
Wyzwania:
W ubiegłym roku nie udało się wykonać wyzwań, ale uznałem, że będę je kontynuował. Tym razem celem pobocznym będzie pobicie wyników z ubiegłego roku, a było to 59 rozgrywek solo i poznanie 10 nowych gier solo.
Dwa wyzwania związane z graniem solo. Pierwsze to zaliczenie 100 rozgrywek solo w tym roku. Druga to zdejmowanie co miesiąc z półki co najmniej jednej gry kupionej z zamysłem grania w nią solo, która leży i się kurzy.
Setka solo: 8/100 - Ledwo luty, a całość już się zaczyna sypać. Zagrane tylko 2x Final Girl KonSOLOdacja kolekcji: 2/12 - Tym razem nic, ale w styczniu wpadły dwie gry, więc jestem na zero
Re: Gra miesiąca - luty 2024
: 01 kwie 2024, 18:50
autor: anitroche
W lutym udało się trochę pograć w nowe gry, a wszystko dzięki zaproszeniu na PandaCon, ale też przez to, ile tego mam do opisania, to nie miałam kiedy wcześniej przysiąść do tego posta. Ale do rzeczy:
[b]Habitats[/b] (++-) - w zeszłym miesiącu już o tej grze pisałam, ale tym razem udało się zagrać w trzech graczy (wcześniej głównie solo tylko grałam) i na więcej osób muszę przyznać, że wrażenia jeszcze lepsze. Naprawdę bardzo fajny jest ten system pozyskiwania kafli poprzez jeżdżenie swoimi meeplami jeepów po "rynku". Niby nic nadzwyczajnego, ale daje taki fajny klimacik . Wyścigi o zrealizowanie celów również bardzo przyjemne w rozgrywce wieloosobowej. Wciąż grę bardzo gorąco polecam, chociaż swój egzemplarz ostatecznie sprzedałam, ale głównie przez to, że nie kocham (a jedynie lubię) tego gatunku gier (czyli gier a la Nova Luna czy Sagani), a staram się bardzo ograniczyć kolekcję ostatnimi czasy, jednak jak tylko ktoś zaproponuje partię, to nigdy nie odmówię.
[b] Wieczna Zima: Paleoamerykanie[/b] (+--) - chyba ze dwa lata już szukałam okazji, żeby u kogoś sprawdzić ten tytuł i w końcu się udało u Pandy. Gra jednak nie zachwyciła. Wszystko w niej działa, mechaniki się zazębiają, sporo dróg punktowania, ale... No główne mechaniki czyli deck building i worker placement są bardzo płytkie moim zdaniem. Wysyłając pracowników nikomu nic nie blokujemy i mamy zdaje się tylko 5 pól akcji do wyboru i zazwyczaj jest dość oczywiste dla nas, z którego pola w danym momencie skorzystać, a karty do pozyskiwania są mało zróżnicowane i specjalnie nie czułam wagi decyzji, którą z nich wziąć do talii (jedyne fajne odczucia były przy pozyskiwaniu kart kultury - chyba tak się nazywają - ale ich zdobywa się kilka w czasie gry i tyle). No niczego nie urwało, a cena gry jest sroga. Jak ktoś baaaaardzo będzie chciał w to ze mną zagrać, to spoko zagram, ale w każdym innym wypadku będę raczej starała się przepchnąć pomysł zagrania jednak w ciągu innego.
[b]Miodny Bzyk[/b] (+--) - gra raczej tych familijnych, naprawdę prosta i podobnie jak w Wiecznej Zimie wybory są dość proste, no ale za to gra dużo tańsza i dużo szybciej się ją rozkłada i składa niż WZ . Bardzo to przyjemne, ma też przyjemny tryb solo, choć jest to tryb w pobicie własnego wyniku (choć zamaskowane kilkoma poziomami trudności, które pozornie wybieramy przy setupie). Mnie jednak gryzło bardzo, że przez pierwszą połowę gry nie opłaca się spełniać kontraktów a raczej sprzedawać miody na wspólnym rynku. No jakoś te piękne karty kontraktów leżały i się na mnie patrzyły i mi było źle, że to takie nieopłacalne je teraz zdobyć . Gra śliczna, swój egzemplarz sprzedałam, ale partii nie odmówię pewnie jak ktoś zaproponuje.
[b]Wild Tiled West [/b] (+-) - o dziwo bardzo przyjemny tytuł, choć zazwyczaj nie lubię gier, gdzie to, jakie kafle mogę pozyskać w danej turze, zależy od rzutu kością. Ostatecznie można mieć plan na punktowanie za dane ikony na kaflach, ale rzuty kością mogą wszystko popsuć, a za bardzo nie ma alternatywy, żeby za coś mieć pewne duże punkty na koniec. Jednak mimo tak dużej wady w moich oczach, to bawiłam się naprawdę dobrze przy grze i od kolejnej rozgrywki uciekać nie będę, choć do kolekcji przez tę losowość rynku nie kupię.
[b]Everdell Farshore[/b] (+-) - na wstępie zaznaczam, że w Everdella nie grałam nigdy, ale Farshore mi się nawet spodobało. Nie na tyle, żeby kupować, bo cena sroga, a jednak po usłyszeniu o tym, jakie zmiany wprowadzana ta wersja, to bym z tych dwóch wersji wolała Farshore (bardzo spodobały mi się skrzynie skarbów i możliwość odpalania kart przez wykorzystanie kotwic oraz żetony dodatkowego "punktowania", jeśli w danej porze roku kupimy karty danego typu). Sama rozgrywka przyjemna, gra bardzo ładna, ale też się nie zakochałam, więc tym bardziej nie kupię.
[b]Tiwanaku[/b] (+-) - jestem fanką dedukcji, więc byłam bardzo zainteresowana, jak będzie się grało w Tiwanaku. Na duży plus, że jest to dedukcja, gdzie naprawdę można świadomie przeszkadzać innym graczom i gdzie ruchy konnych graczy dają nam tak samo cenne informacje, jak nasze decyzje. To co jednak mi nie odpowiada, to sam początek gry, gdzie na początku no trzeba strzelić, żeby coś odkryć, bo nie da się jeszcze nic wydedukować, a jak źle strzelisz, to dostajesz ujemne punkty. No bardzo mi to nie leżało. Gra ogólnie była dla mnie po prostu ok, ale widzę, że jak ktoś potrzebuje interakcji w grach i szuka jakiejś gry dedukcyjnej, to na pewno spodoba się bardziej niż mi. Mi na interakcji negatywnej w tym gatunku w ogóle nie zależy, więc tę wielką zaletę jednak przesłania mi za bardzo wada tych pierwszych ruchów w grze.
[b]Sea Dragons [/b] (++-) - bardzo przyjemny abstrakt, gdzie rozkładamy w czasie gry swoje meeple wodnych smoków na planszy czterech mórz i walczymy o area control na tych morzach, ale też staramy się spełniać kontrakty w czasie gry. Bardzo to sprytne, jest obserwowanie tego, co robią inni, trzeba też uważać, żeby samemu się nie przyblokować, na którymś morzu. Polecam, zwłaszcza, że zapowiedziano już polskie wydanie.
[b]Spots[/b] (+-) - mam mocno mieszane uczucia, bo z jednej strony temat i wykonanie sprawiają, że bardzo przyjemnie się obcuje z grą, a z drugiej to jednak festiwal rzutu kośćmi i push your luck, za czym w grach nie przepadam. Jednak fanom obu tych mechanik gorąco polecam tę grę w zbieranie kart piesków i układanie na nich kropek kościanych. Karty akcji specjalnych dają dodatkowo sporo regrywalnosci, bo mamy kilka opcji setupu plus możemy zawsze je sobie dobrać do każdej gry randomowo.
[b]Dragonkeepers[/b] (++-) - choć tutaj mamy również push your luck, to jakoś taki w formie do "zapanowania nad nim". Gra w odrzucanie kart smoków z ręki, żeby spełnić widoczny w danej turze kontrakt przy czym to my decydujemy, kiedy kończymy dobieranie kart i tym samym określamy widoczny kontrakt. Bardzo fajna gra i chętnie jeszcze kiedyś zagram.
[b]Tajemnica w 5 minut[/b] (-) - w ogóle nie podeszło. Z tego typu gier, gdzie ktoś zna rozwiązanie i podpowiada innym graczom wolę serię Similo. Tutaj to było jakieś takie dziwne i wymagało mniej pomyślunku niż w Similo, bo podpowiedzi jak dla mnie były po prostu jednoznaczne.
[b] Imperium Horizons [/b] (++) - najbardziej oczekiwana gra zeszłego roku, która wyszła dopiero w tym . Jestem fanką serii, więc wiadomo, że chciałam sprawdzić najnowsze pudło. Ma ono swoje wady i zalety, o których sporo rozpoznałam się w wątku z grą. Ogólnie jednak na duży plus i często będę wracała do nowych frakcji z tego pudła, bede korzystała z zaproponowanych nowych wariantów rozgrywki oraz czasem zagram z dodatkiem, który jest dodany do tego pudła.
POWROTY, O KTÓRYCH JUŻ PISAŁAM W POPRZEDNICH MIESIĄCACH I ZDANIA O NICH NIE ZMIENIŁAM:
Faiyum, Settlement, Tiny epic dinosaurs
GRA MIESIĄCA: [b]Imperium Horizons[/b] oczywiście, a taki mniej oczywisty wybór, czyli drugie miejsce to [b]Sea Dragons[/b], naprawdę fajny abstrakt, który nie jest taki banalny, jak się na pierwszy rzut oka wydaje.
ROZCZAROWANIE MIESIĄCA:
[b]Tajemnica w 5 minut[/b]