1960 Making of the President

Relacje z pojedynczych gier, raporty z sesji oraz rozgrywki rpg na forum.
Awatar użytkownika
jax
Posty: 8128
Rejestracja: 13 lut 2006, 10:46
Lokalizacja: Warszawa
Has thanked: 79 times
Been thanked: 252 times

1960 Making of the President

Post autor: jax »

[w nawiasach w cudzysłowach nazwy zagranych kart]

Jak to stary Joe z Alaski wraz z rodziną zadecydowali o wyborze prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Wybory w 1960 roku miały przejść do historii. Przed rozpoczęciem kampanii nikt nie przypuszczał, że głosy jednej alaskańskiej rodziny (licznej, przyznajmy to) z Barrow, najbardziej na północ wysuniętego miasta Alaski, zadecydują o wyborze głowy państwa światowego supermocarstwa. Gdyby stary Joe wypił w przeddzień wyborów jedną flaszkę więcej... wynik byłby odwrotny. Ale nie uprzedzajmy wydarzeń.

Do kampanii o prezydenturę stanęło dwóch kandydatów: światły mąż stanu John F. Kennedy, znany też pod pseudonimem 'jax' oraz podejrzany, nieogolony (o tym będzie jeszcze mowa!) typ, Richard Nixon vel 'Pancho'.

Jak fatalnie Nixon zaplanował sobie kampanię świadczy fakt, że od razu na jej początku musiał przeorganizować sobie cele. W tym celu zorganizował burzę mózgów w swoim sztabie wyborczym (‘Campaign Headquarters’). W trakcie narady zaczęło go boleć kolano (‘Nixon’s Knee’) jednak szybka wizyta u lekarza rozwiała wszelkie wątpliwości – kolano jest w dobrej formie! Nixon tak był skoncentrowany na swoich sprawach, że nie zauważał zmieniającej się wokół niego międzynarodowej rzeczywistości. A tam brylował Chruszczow (‘Nikita Khruschev’) zrywając międzynarodową konferencję na szycie nazywając aktualnego prezydenta Eisenhowera kłamcą i hipokrytą (takie preludium do walenia butem po stole). Kennedy nie omieszkał wykorzystać tego incydentu umacniając swą pozycję w kraju. Inną kwestią podniesioną przez Kennedy’ego było zacofanie USA względem ZSRR pod względem ilości posiadanych rakiet (‘Missile Gap’). Kolejne punkty wpadły na konto Kennedy’ego.
Kennedy działał również aktywnie na polu praw obywatelskich, które przestrzeganie w tamtych czasach pozostawiało wiele do życzenia. Podczas gdy Nixon odbywał niekończące się narady (czyt. balangi z panienkami) podczas rejsów w rejonie Wielkich Jezior, Kennedy podniósł ważką sprawę aresztowania Martina Luther Kinga (‘Martin Luther King Arrested’). Ujął się także za czarnoskórymi wyborcami przemyslowego Midwestu i Nowego Jorku (‘Northern Blacks’). Wreszcie sprzeciwił się segregacji rasowej w kafeteriach Południa (‘Lunch Counter Sit-Ins’). To wszystko spowodowało jego rosnące wpływy w całym kraju.

W skali kraju sytuacja wyglądała następująco: Zachód tradycyjnie był zdominowany przez Nixona a Wschód przez Kennedy’ego. Z pewnymi wyjątkami: Nixon wcisnął się skutecznie ze swoimi populistycznymi hasłami do Nowego Jorku (najwięcej głosów elektorskich ze wszystkich stanów w całym kraju). Bruździł też w istotnych stanach nr 3 i 4 na Wschodzie: Massachussets i New Jersey. Kennedy zemścił się jednak stopniowo zdobywając i umacniając swe wpływy w macierzy Nixona: Kalifornii (najistotniejszy stan na Zachodzie). Na Południu i Midwest sytuacja była płynna. Szczególnie Midwest było przedmiotem ostrej rywalizacji. Stany przechodziły z rąk do rąk. Stopniowo początkowa przewaga Kennedy’ego zaczęła topnieć w wyniku właśnie skutecznej ofensywy Nixona w Midwest. Nixon zaczął też wygrywać większość dyskutowanych na forum ogólnokrajowym tematów (Issues), w czym pomagał bardzo skuteczny sekretarz prasowy Herb Klein (‘Herb Klein’).

W tej sytuacji Kennedy postanowił pozyskać do swojej kampanii Franka Sinatrę i innych członków tzw. grupy Rat Pack (m.in. Deana Martina, Sammy Davisa Jr, Shirley MacLaine, Marylin Monroe, Judy Garland etc). Jednak wielkie nadzieje (‘High Hopes’) z tym związane spaliły totalnie na panewce. Nie dosyć że ci artyści nie podnieśli notowań Kennedy’ego, to jeszcze ich sceniczne wybryki podkopały jego autorytet.
Obaj kandydaci się nie oszczędzali, lecz ich wierni współpracownicy pomagali stanąć im na nogi (‘Lyndon Johnson’, ‘Henry Cabot Lodge’). Stopniowo też Kennedy podjął ofensywę na Południu – wydatnie pomógł mu w tym mające duże wpływy w Teksasie, Lyndon Johnson.

Zbliżał się czas wielkiej telewizyjnej debaty. Kennedy’emu wydawało się, że przygotował się do niej przyzwoicie. Z wrogiego obozu dochodziły sygnały świadczące o niepewności. Gdy Kennedy wszedł do studia, ku jego zdumieniu okazało się że Nixon przyszedł nieogolony!! (‘Lazy Shave’). Wydawało się że zwycięstwo jest w zasięgu ręki. Nic bardziej mylnego – wprawdzie Kennedy wygrał debatę o ekonomii, ale w kolejnych na temat obronności i prawa obywatelskich poległ (strzelił sobie samobója, gdy się przejęzyczył (przejęzyczył, powatrzam), że aresztowanie Martina Luthera Kinga było zasadne). Umocniło to tylko kontrofensywę Nixona w całym kraju – jego wpływy zwiększyły się wyraźnie.
Niesieni na skrzydłach zwycięstwa w debacie republikanie nasilili swoją kampanię uciekając się w tym celu również do brudnych i wątpliwych moralnie sztuczek. Podejrzanymi metodami zachęcali wyborców Południa do pójscia do urn wyborczych i oddania głosu na Nixona (‘Voter Registration Drive’). Nixon użył również chwytu poniżej pasa wykorzystując ludzkie nieszczęście dla prowadzenia swojej kampanii. Gdy huragan Donna (‘Hurricane Donna’) uderzył na Florydzie, natychmiast tam poleciał pod płaszczykiem ‘głębokiej troski i zainteresowania’.
Wszystko to spowodowało, że Nixon zaczął dominować zarówno w Midwest jak i na Południu, co przy kontroli Nowego Jorku dawało mu pewne zwycięstwo. Widząc to, drobne, niezdecydowane stany Zachodu udzieliły mu swego poparcia (‘Gathering Momentum in the West’). Jedyna enklawą Kennedy’ego na Zachodzie była wciąż Kalifornia. Kennedy próbował kontratakować: a to uwypuklił spadające ceny akcji na giełdzie (‘Stock Market in Decline’) zmniejszając poparcie rywala w Nowym Jorku, a to wynajął zdolnego sekretarza prasowego Pierre’a Salingera (‘Pierre Salinger’) i odtąd znacznie skuteczniej debatował na temat ogólnokrajowych Issues, ale nie spodziewał się najgorszego… Diaboliczny Nixon chował asa w rękawie. Użył on swoich rozległych wpływów aby doprowadzić do zwołania letniej sesji Kongresu w stanie Maryland (‘Congressional Summer Session’). W tej sesji musiał uczestniczyć Kennedy, co na pewien czas potwornie ograniczyło jego możliwości prowadzenia kampanii. Stratedzy Nixona już zacierali ręce wietrząc pewne zwycięstwo w zbliżających się nieuchronnie wyborach..

Kennedy uciekł się do działań rozpaczliwych. Intensywnie promował swoją książkę z 56’ roku (‘Profiles in Courage’), ale jak donosili właściciele księgarni jej sprzedaż była średnia. Na dodatek Kennedy popelnił gafę w Teksasie (‘Gaffe’) nazywając Nixona cyt. ‘nieogolonym pajacem pociąganym za sznurki przez miliatrystyczne lobby’. Wydawało się, że Kennedy’ego nie ocali nic.
I wtedy nastąpił nieoczekiwany przełom – po nudnej sesji Kongresu, Kennedy z nową energią ruszył w kraj – kursował nieustannie między Teksasem i Midwest werbując i przeciągając wyborców na swoją stronę. Stosował m.in. taktykę wymyśloną w 1948 przez Roosevelta – kilka wizyt koleją w kilku stanach – DZIENNIE (‘Whistlestop’). Swoje bezgraniczne poparcie udzielił mu kościół katolicki (‘Catholic Support’). W wyniku tych działań – znów Południe było w rękach Kennedy’ego a i kilka ważnych stanów Midwest przeszło na jego stronę. Sztab wyborczy demokratów czuł, że szala zwycięstwa przechyliła się na ich stronę…

W ostatnim rozpaczliwym akcie desperacji Nixon wygrał dyskusję na temat jednego z Issues i spróbował zdobyć Endorsement (poparcie ze strony mediów w dniu wyborów) w niezdecydowanych (ale skłaniającym się ku Kennedy’emu) małych stanach na Wschodzie. Już jego sztab wyborczy zacierał rączki, bo dziennikarze obiecali poprzeć Nixona. Niestety (dla Nixona) nikt nie zauważył że byli to dziennikarze z (i tak straconego dla Nixona) Południa a nie Wschodu… Poleciały głowy…


W końcu – nadszedł wielki dzień – dzień wyborów.

Kennedy rządził na Wschodzie (oddał tylko Nowy Jork i ze dwa drobne stany; w pozostałych istotnych stanach miał wyraźną przewagę a w kilku niezdecydowanych miał przewagę minimalną). Rządził też całkowicie na Południu. W regionie Midwest wyrwał kilka stanów ale więcej głosów elektorskich miał tu Nixon. I wreszcie na Zachodzie jedynym bastionem (ale za to najważniejszym stanem) Kennedy’ego była Kalifornia. Resztę stanów zdominował Nixon. Tak więc sytuacja wyglądała dla Kennedy’ego korzystnie i gdyby to status quo się utrzymało znienawidzony Nixon nie dorwałby się do władzy.

Kampania w dniu wyborów była jednak piekielnie zażarta. Sztab Nixona dobrze się do tego przygotował. Idealnie zaplanowane ataki okazały się skuteczne w południowych stanach: w Luizjanie i na Florydzie (oba stany – łącznie 20 głosów elektorskich). Stany te poparły Nixona zamiast Kennedy’ego.
Kontratak Kennedy’ego był choatyczny – całe siły wlożył on odzyskanie swojej przewagi w końcówce i wskutek chaosu organizacyjnego (czyt. takie pozostały karty po zagraniu wcześniej najsilniejszych) wysłał swoje ekipy m.in. do Oklahomy, Nebraski i… Alaski.
Kampania w Oklahomie prawie się udała – ale ‘prawie’ robi wielką różnicę. Z kolei szanse na wyrwanie Nixonowi Nebraski były nikłe. Została więc ostatnia nadzieja demokratów – Alaska!! (3 głosy elektorskie, dla ustalenia uwagi).

Starego Joego z pijackiego amoku wyrwały jakieś krzyki i rumor. Z trudem otworzył powieki i powlókł się do okna. Zobaczył jakieś majaczące kształty ludzi z megafonami wykrzykującymi dziwne hasła. JFK! JFK!! Ale o co chodzi?? A tak, dziś dzień wyborów! – przeszyła go nagła myśl. W jednej chwili wytrzeźwiał, szybko obudził 11-osobową rodzinę i przytupując na mrozie podążył wraz z nią do urny. Gdy miał zakreślić nazwisko kandydata jego ręka zastygła, nie miał pojęcia na kogo głosować, w barze ‘U Sally’ rzadko dyskutowało się o polityce. Rodzina wpatrywała się w niego w napięciu zdecydowana głosować jak on. W końcu Joe zamknął oczy, przeżegnał się i drżącą ręką postawił krzyżyk w losowym miejscu. Rodzina odetchnęła z ulgą (były już tylko 40 sekund do zamknięcia lokalu wyborczego) i podążyła w jego ślady. Z poczuciem dobrze wypełnionego obywatelskiego obowiązku Joe wytoczył się z lokalu prostu do swojego ulubionego baru ‘U Sally’.

Jak się później okazało republikanie wygrali na Alasce różnicą 0,000013% głosów (=8 głosów). A stary Joe trafił w kratkę z napisem Nixon… Gdyby nie jego obywatelska gorliwość wynik wyborów byłby odwrotny, gdyż jak się okazało Nixon zdobył 270 głosów elektorskich (do zwycięstwa wymaganych jest 269) a Kennedy 267. Gdyby te trzy elektorskie głosy Alaski poszły na demokratów, w Białym Domu zasiadłby Kennedy. No ale to tylko gdybanie…
Mechaniki dice placement i dice manipulation świadczą o słabości i braku pomysłowości projektanta.
--
"We don't stop playing because we grow old; we grow old because we stop playing."
G. B. Shaw
Awatar użytkownika
mst
Posty: 5767
Rejestracja: 25 wrz 2007, 10:42
Lokalizacja: gliwice
Been thanked: 3 times
Kontakt:

Re: 1960 Making of the President

Post autor: mst »

Super relacja - dzieki. :D
Ale czy sposób wybrania kandydata przez starego Joe nie świadczy przypadkiem o zbyt dużej losowości gry? :wink:
Zawsze gdy zauważysz, że jesteś po stronie większości zatrzymaj się i zastanów.
magazyn
Awatar użytkownika
Geko
Posty: 6491
Rejestracja: 18 mar 2006, 22:29
Lokalizacja: Warszawa
Has thanked: 1 time
Been thanked: 4 times

Re: 1960 Making of the President

Post autor: Geko »

Jax, rewelacyjna relacja. Brawo :!:
Moje blogowanie na ZnadPlanszy.pl
Na BGG jako GekoPL. Ja tu tylko moderuję, żaden ze mnie administrator.
Awatar użytkownika
Pancho
Posty: 2687
Rejestracja: 18 cze 2004, 08:40
Lokalizacja: W-wa
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Re: 1960 Making of the President

Post autor: Pancho »

Bardzo fajna relacja, Jacku (choć mało obiektywna :P). Mnie też gra się bardzo spodobała, stąd zagrałem kolejny raz już w sobotę, z Alicją. Tym razem byłem Kennedym i wygrałem dość zdecydowanie, ale najważniejsze, że Alicji też gra przypadła bardzo do gustu i szykujemy się do kolejnego starcia. W niedziele niestety nie starczyło czasu.

Ale wracając jeszcze do relacji. Tak odrzucając klimatyczną otoczkę i przywracając chronologię wydarzeń w samej rozgrywce to:
1. Pierwsze trzy etapy należały do Jaxa. Rozgramiał mnie doszczętnie, wiedział co robić i jak robić, aby zdobywać poparcie. Generalnie byłem przygotowany, że przegram z kretesem.
2. Po trzecim etapie zagrałem kartę związaną z letnią sesją Konkresu, która kompletnie sparaliżowała działania wyborcze Jacka. Zagrałem ją na początku tury, więc było to dodatkowo bolesne.
3. Od tej pory zacząłem odrabiać i przeprowadzać potężna ofensywnę we wszystkich miejscach, w szczególności w Issues, które prawie zdominowałem do końca gry.
4. Zwycięska przeze mnie debata to też był mocny cios dla wielu stanów Jaxa.
5. Same wybory były niezwykle emocjonujące, po prostu masakra. Moim silnym punktem była przewaga moich kostek w woreczku (tak więc większa szansa, że ostatnie ataki na niektóre stany zakończą się sukcesem) oraz więcej Endorsement w poszczególnych częściach USA.
6. Jak się okazało wygrałem przewagą 3 głosów elektorskich, czyli tyle co ma np. Alaska, zdobyta właśnie w ostatniej turze gry.

Reasumując super rozgrywka.
Awatar użytkownika
melee
Posty: 4341
Rejestracja: 28 cze 2007, 20:20
Lokalizacja: Warszawa / CK
Been thanked: 2 times

Re: 1960 Making of the President

Post autor: melee »

Czyli jak rozumiem nie udało się odbicie Alaski ;)
Wczoraj zagrałem z Jan_em. W ostatniej akcji gry przeprowadzał 3 support-checki w jakimś ważnym stanie w mid-west (ponad 20 głosów elektorskich). Potrzebował wyciągnąć z woreczka 2 swoje kostki (na 3). Były jednak dwie moje. Później sięgam do woreczka, a tu zostało około 8 kostek, wszystkie Ja_na!! Losowa gra :) Tylko u nas ten jeden stan akurat nic nie zmieniał. Ale mógł ;)
Awatar użytkownika
ja_n
Recenzent
Posty: 2303
Rejestracja: 28 lip 2004, 10:42
Lokalizacja: Warszawa
Been thanked: 1 time

Re: 1960 Making of the President

Post autor: ja_n »

Faktycznie u nas zostało w woreczku tylko 8 moich kostek. Wszystkie kostki, które melee wrzucił do woreczka w czasie gry zadziałały na jego korzyść. To skandal :). Nie zmienia to faktu, że wypadłem w tych wyborach gorzej niż źle. Oddałem Nixonowi Zachód, nie odebrałem mu Wschodu, Nixon miał przewagę w Midwescie. Tylko Południe było naprawdę moje. Fatalna porażka. Ten ostatni stan mógł uratować mi kawałek twarzy, ale nawet to się nie udało.
Awatar użytkownika
Pancho
Posty: 2687
Rejestracja: 18 cze 2004, 08:40
Lokalizacja: W-wa
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Re: 1960 Making of the President

Post autor: Pancho »

Ja osobiście uważam (po dwóch rozgrywach), że jest ona miejscami bardziej losowa niż Twilight Struggle... ale i tak mi się podoba.

A jak ogólne wasze wrażenia, J_an, Melee. Podoba wam się gra?
Awatar użytkownika
melee
Posty: 4341
Rejestracja: 28 cze 2007, 20:20
Lokalizacja: Warszawa / CK
Been thanked: 2 times

Re: 1960 Making of the President

Post autor: melee »

Tak! Tylko muszę trochę więcej poczytać sobie historii, brakuje mi miejscami klimatu, szczególnie w porównaniu do TS. Może faktycznie obejrzę sobie JFK, widziałem to jak byłem dzieciakiem, pamiętam że nic nie rozumiałem ;) No i czekam na taką partię jak Wasza, czyli zaciętą :)
Awatar użytkownika
ja_n
Recenzent
Posty: 2303
Rejestracja: 28 lip 2004, 10:42
Lokalizacja: Warszawa
Been thanked: 1 time

Re: 1960 Making of the President

Post autor: ja_n »

Porównanie do TS (obie gry po jednej rozgrywce) wypada i na korzyść i na niekorzyść. Brak planszy point-to-point w 1960 i jakby mniej interakcji w kartach powoduje, że łatwiej jest w grę wejść nowemu graczowi. Mniej interakcji - mam na myśli, że przestaje być kluczowa znajomość ważnych kart drugiej strony. W TS nie wolno robić pewnych rzeczy, bo wiadomo, że przeciwnik może trafić na kartę, która bardzo dużo mu da jeśli popełnimy błąd. W 1960 chyba nie ma aż tak specyficznych kart. To można rozumieć zarówno na korzyść 1960 (łatwiej załapać grę), jak i na niekorzyść (mniej procentuje doświadczenie). Zdecydowanie na niekorzyść 1960 przemawia sama fabuła - nie mam pojęcia co działo się w tamtej kampanii, a o historii zimnej wojny chcąc nie chcąc coś każdy wie. To inne gry, obie fajne i w obie będę chciał grać przy każdej okazji, jaką znajdę (czyli zawsze gdy znajdę grę, przeciwnika i czas :) ). Ponieważ mój prawie-sąsiad melee ma obie gry, takie okazje będę raczej miewał :)
Awatar użytkownika
strategos Formion
Posty: 191
Rejestracja: 17 lip 2004, 01:10
Lokalizacja: Łódź

Re: 1960 Making of the President

Post autor: strategos Formion »

Jax ,spóźnione ,ale gorące gratulacje za świetny AAR !!! :D

Wspomnienia :) :


"Gra trafiła do mnie dzisiaj( 27 sierpnia ,08 przyp. autora) i nie sposób było oprzeć się jej urokowi .
Wykonanie żona uznała za śliczne . Jeśli żona tak uważa nie mam nigdy problemu ze skutecznym zaproszeniem jej do planszy . Ja trenowałem wcześniej solo w Vassalu , procentowało też doświadczenie z TS ,więc wszystko poszło sprawnie choć moja Amazonka narzekała potem ,iż popełniła niepotrzebne błędy.
Nie przeszkodziło jej to spisywać się doskonale . Przegrałem debatę 2 do 1 i nie jest wystarczającym usprawiedlieniem ,że "mój " Nixon okazał się zbyt leniwy w goleniu .
Końcówka była niesamowita ,walka toczyła się o Nowy York, Kalifornię , Illinois , Texas i Florydę.
Nie udało mi się przejąć Nowego Yorku ,za to żona odebrała mi ukochaną Kalifornię .Tu się przydał jej elekcyjny evencik. Na szczęście inny event nie przeszkodził mi w obronie wpływów Nixona w Illinois. Walka o Texas i Florydę po zmiennych kolejach losu skończyła się remisem. Ten remis zapewnił mi jednak dzięki Endoresmentowi na Południu ( nie bez powodu atakowałem dwa stany południowe)minimalne zwycięstwo stosunkiem glosów elektorskich 270 do 267 . Głosy liczyliśmy komfortowo dzięki "programikowi " Winner Determinator "

(W excelu jest podana lista stanów zgrupowanych w regiony. Wpisujemy do odpowiedniej rubryki N lub K . W rybryce Winner pojawia się wynik .
Potem drukujemy i wieszamy w gablotce :D
Jest dostępny tutaj :
http://www.boardgamegeek.com/file/info/34596 )

Ta gra została w naszym domu uznana za szlagierową !
Ustaliliśmy też , że w dniu wyborów w USA na pewno w nią zagramy "
------------------------------------------------------------------------------------------
"Zagraliśmy drugi raz .Wsparłem ponownie "czerwonych".

W tej grze strategia żony polegała na zaciętej walce o Środkowy Zachód. Ja podbijałem Południe i niespodziewaną akcją namieszałem strasznie na Wschodzie .

Debata przegrana przeze mnie ( 2 do 1 ,w tym jedna z kwestii wygrana przez żonę dzięki inicjatywie) miała w tej grze istotne znaczenie ponieważ uniemożliwiła mi przejęcie dominacyjne Pensylwanii ,od którego byłem o krok.

Decydujące starcie nastąpiło w dniu elekcji . Mimo wspaniałych sukcesów na Południu nie usunąłem przed tym dniem niebieskich cierni z Georgii i Virginii.
Żona znów nie dała mi żadnych szans na odbicie Kaliforni ( To już tradycja ten szybki wypad na Zachód Kennedyego , który "ustawia" tu dla niebieskich dzień elekcji ) . Byłem o krok od zwycięstwa w Massachusetss . Niestety poparcie dla Kennedyego rozstrzygnęło wynik głosowania w Ohio.

Ostatecznie żona wzięła rewanż za poprzednią partyjkę wygrywając w grze (w której dzień elekcji mógł zmienić wszystko ) 294 do 243 ."
------------------------------------------------------------------------------------------
EDIT :

"Tym razem wcieliłem się w postać doradcy Kennedyego .
Żona ( choć trochę bez przekonania- och ta tendencja do grania zwycięską w realu stroną ) wsparła Nixona.
Bardzo dziwna partyjka.
Początkowo umacnialiśmy się w swoich regionach . Potem żona ,na początku drugiego tygodnia kampanii,podejrzanie zainteresowała się przewagą w mediach i w issues.Doszło do niezłej młócki, po której udało mi się ,ku wielkimu i okazanemu dobitnie Rozczarowaniu , powstrzymać użycie planowanych przez Nixona eventów .

Żona dokonując bezinteresownych już działań odwetowych wywalczyła przewagę w mediach . Nie wiedzieliśmy wtedy jescze ,że po raz pierwszy reklamówki wyborcze odcisną tak silne piętno na rozgrywce.

W tej fazie zmagań dokonałem wypadu na Środkowy Zachód . Moja Amazonka usiłowała skierować moją uwagę na Południe redukując tam znacznie wpływy niebieskich .
Następnie , to już klasyka w naszych grach ,Kennedy przejął Kalifornię . Żona dokonała wypadu do Nowego Yorku który zmusił mnie do głębokiej defensywy.

Co z tego bowiem ,że w ważnych stanach na wschodzie miałem pozycję dominująca skoro media pronixonowskie w każdej chwili mogły ją łatwo zredukować.
Ponieważ w woreczku było w tym okresie znacznie wiecej czerwonych kostek niż niebieskich a przeciwnik narzucał mi swoimi eventami swój styl walki nie zdecydowałem się na najprostrzą obronę tj konsekwentną i skuteczną próbę przejecia mediów.Po mojej nieudanej propozycji przekonania do Kennedyego mediów Żona utworzyła drugą wchodnią placówkę czerwonych w Pensylwanii.

Tak dotrwaliśmy do debaty którą na szczęście wygrałem. Powiem wiecej dzieki sukcesowi w ostatniej rudzie debaty uratowałem Wschód ,na którym obydwaj kandydaci do końca wykazywali aktywność .
Wygrana przeze mnie incjatywa( i wybór grania jako drugi) w ostatnim dniu kampanii powzoliła mi na zachowanie korzystnego status quo na Środkowym Zachodzie i na ostatnie słowo na Wschodzie.

W dniu wyborów ( w warunkach działania eventu który oznaczał brak rozstrzygniecia w niektórych stanach Południa)zaczęło się od przegranej Kennedyego w ważnym Ohio i umocnieniu wpływów Nixona w Texasie . Akcje Nixona w Wisconsin i Minnesocie zakończyły się jednak niepowodzeniem.
Nastroje w tym obozie ostatecznie opadły gdy Pensylwania opowiedziała się za Kennedym.
( nigdzie indziej nie miałem praktycznie szans na sukces ).
Żona pewna "miażdżącej" przegranej ,rozgoryczona, nie chciała nawt czekać na obliczenie wyniku : 308 do 200 dla Kennedyego .

Spokojna analiza ostatecznej walki w dniu wyborów dowiodła ,że moje niepowodzenie w Pensylwanii przy jednoczesnje utracie wpływów w Wisconsin i Minnesocie dałoby Żonie wygraną 255 do 253...
Odetchnałem : jednak znów zagramy :D
ale najbliższe partyjki pogram chyba w czerwonych barwach ..."
"O wojnie" :
"... aby uczynić z niej grę , jednego już teraz tylko potrzeba czynnika , którego wojnie z pewnością nie brak : czynnikiem tym jest przypadek "

Carl von Clausewitz
Awatar użytkownika
strategos Formion
Posty: 191
Rejestracja: 17 lip 2004, 01:10
Lokalizacja: Łódź

Re: 1960 Making of the President

Post autor: strategos Formion »

Czwarta gra bez historii.
Mój Nixon na początku gry uzyskał przewagę , którą stopniowo zwiększał.
Nixon Kennedy 298 do 213 .
Może nie będę musiał grać ciągle czerwonymi :).
------------------------------------------------------------------------------------------
Piąta gra przypominała walkę bokserską w której liczony w pierwszej rundzie bokser powoli odzyskujał werwę zaczął zadawać szereg podstepnych ciosów połaczonych z klinczem aby dotrwać do siódmej rundy w której niesiony dopingiem na sali po wdaniu się w zażąrtą wyymianę ciosów całkowicie sparalizował akcję ofensywne przeciwnika i ... na kilka sekund przed gongiem padł bez życia z ywrazem osłupienia na twarzy po ciosie "ostatniej szansy" rywla.

Grałem Kennedym a żona Nixonem.
Początek bardzo trudny dla Kennedyego. Nixon szybko złożył wizytę na Wschodzie gdzie zaczał systematycznie demolować wpływy przeciwnika po zagraniu karty zmniejszającej ilośc pkt CP niebieskich.

Ciśnienie wzrosło gdy do ręki Żony doszły niebezpieczne eventy. Nie zawahała się ich użyć . Znów powtórzyła się historia z pronixonowskimi mediami ale tym razem pzrewaga w mediach żony trwała tylko jeden tydzień
.Zacięte zmagania toczyły się non stop na Wschodzie. Na Południu pojawił się tylko Kennedy i to w wyniku eventu . Przyjął zapewnienie ,że całe Południe na niego zagłosuje i już go tam nie było.

Debatę przegrałem i żona podjęła kolejna próbę podporządkowania Nowego Yorku przy okazji przygotowując się do zajęcia innych pobliskich stanów. Nie mogłem oddać Nowego Yorku , Pensylwanii oraz Conecticut tego ostatniego z uwagi na event dający sznasę na przejęcie wpływów w Kalifornii w dniu elekcji .
Zrezygnować z Massachusetts Kennedy nie mógł ... ze względów prestiżowych.

Nieoczekiwanie tuż po zakończeniu debaty posiadanie dużej pzrewagi w ilości punktów operacyjnych pozwoliło mi na skracanie dystansu do prwoadzacego na wschodzie Nixona.
Praktycznie na początku ostatniego tygodnia oazało sie,że w większości stanów nikt nie uzyskał przewagi. Bazą Kennedyego stała się Pennsylwania a Nixon ostatkiem sił umocnił się w Nowym Yorku .

Ostatnie rozdanie
Skrzydła Nike zaczęły łopotać mi nad głową kiedy zobaczyłem ,że mam w ręku kartę marzenie uniemożliwającą zdobycie przez Nixona wpływów w tych stanach gdzie prowadzi Kennedy.( Eisenhower Silence)
Korzystajac z inicjhatywy zagrałem ją jako pierwszą i śmiało ruszyłem na podbój Srodkowego Zachodu
.Żona po zagraniu eventów pzrejeła kilka stanów na Południu . Potem wróciliśmy na Wschód gdzie do samego końca ustalaliśmy jak będzie wyglądała sytacja Nowego Yorku w dniu Wyborów . Wdawąło sie ,że jest pięknie no bo miałem odłożone dwie karty pozwalajace na dwie akcje w dniu wyborów w tym stanie w warunkach kiedy na polu stanu pzostała niebieska kostka...
Żona miała karte pozwalajacą na dodatkowy support check w dowolnym stanie ale liczyłem na to ,że jeśli sytuacja si ę ułozy po mojej myśli to zmuszę ja do obrony Kalifornii przed moją akcją z eventu w tym stanie.
No tak ale jak można wygrać grę kiedy wszystkie 4 ( 3 +1) akcje przeciwniczki przynoszą jej sukces ?!
Nowy York padł ( zabrakło jednej kostki) , Teksas padł , Tennese padło, Wisconsin padł Massachusetts skapitulował .
Moja obronna akcja w Pensylwanii okzała sie niepotrzebna a o poparciu w Kalifornii mogłem tylko pomarzyć.
286 do 251 dla Nixona.
Nokaut !

Jestem nadal w szoku . Nie wiem jak to się stało
"O wojnie" :
"... aby uczynić z niej grę , jednego już teraz tylko potrzeba czynnika , którego wojnie z pewnością nie brak : czynnikiem tym jest przypadek "

Carl von Clausewitz
Awatar użytkownika
Legun
Posty: 1790
Rejestracja: 20 wrz 2005, 19:22
Lokalizacja: Kraków
Has thanked: 76 times
Been thanked: 162 times

Re: 1960 Making of the President

Post autor: Legun »

Udało mi się rozegrać dwie partie i mój apetyt wzrasta. W pierwszej wygrałem o włos Nixonem. W drugiej było tak:

Runda 1
Prognozy wyborcze w dyspozycji mojego sztabu są prawdziwym wyzwaniem. Wygląda na to, że ten, kto rozpocznie kampanię na Zachodzie z rozmachem, może zdominować cały ten region [Gathering Momentum in the West!]. Tyle, że tam królują Republikanie. Niektóre wydarzenia dają mi jednak szansę na odwrócenie tego trendu. Rozpoczyna Nixon. Zadowala się zdobyciem minimalnej przewagi w Kalifornii i jedzie prowadzić kampanię w stanach Środkowego Zachodu. Daje mi to szansę - decyduję się pojechać do matecznika mojego oponenta by opanować ten wahający się stan [Swing State]. Nixon jedzie na wschód, pozyskując wyborców w Nowym Jorku i mym rodzinnym Massachusetts. Ja spotykam się z mieszkańcami od Seattle po Oklahoma City, starając się wyprzeć z kolejnych stanów republikańskie wpływy. Nixon wraca na chwilę, by bronić swoich wpływów nad Pacyfikiem. Nie jest jednak konsekwentny i znów leci nad Wielkie Jeziora. Skłania go ku temu wzrost mojego poparcia wśród podmiejskich wyborców [Suburban Voters]. Angażuję wszystkie swe siły na Zachodzie [Exhausted] i uzyskuję przewagę także w Oklahomie i stanie Waszyngton, gdy Republikanie zachowują swoje wpływy tylko w Nebrasce i Oregonie. Teraz mogę nabrać rozpędu na Zachodzie – od Kansas po Alaskę i Hawaje robi się niebiesko! W tym czasie jednak czerwono robi się nad Wielkimi Jeziorami – mam nadzieję, że tylko chwilowo.

Runda 2
Tym razem bez dramatycznych wydarzeń – obaj kandydaci „fedrują” w stanach na Wschodzie i Środkowym Zachodzie. Wyborcy w Nowym Jorku wahają się w rytm odwiedzin konkurentów. Wszystkie stany Środkowego Zachodu opowiedziały się już po jednej lub drugiej stronie, stąd nikomu nie udało się tu zadziałać z rozmachem. Kennedy natomiast zabiera głos wypowiadając się we wszystkich trzech kwestiach i uzyskując tym samym wyraźne poparcie na Południu. Nie wydaje się mu ono niezbędne, gdyż wpływy Demokratów są tam mocne niczym po wojnie secesyjnej. Wypowiedzi Kennediego uspokajają też protestantów [Greater Houston Ministerial Ass’n], co zdecydowanie zmniejsza szansę że Nixon odbije Południe grając na tę nutę.

Runda 3
Ta runda rozpoczęła się od jęków w obu sztabach – w obliczu niebezpiecznych wydarzeń obie strony skupiły się na tym, jak oddać możliwie najmniej inicjatywy w ręce przeciwników. Fedrowanie na Wschodzie i Środkowym Zachodzie trwa. Obie strony wykorzystują swój rozpęd by wykorzystać niekorzystne wydarzenia na poletku przeciwnika. Kennedy wykorzystuje fakt przyjęcia Alaski i Hawajów (obecnie pod wpływem Demokratów) w poczet Zjednoczonych Stanów [Fifty Stars] a Nixon rozgrywa animozje w ich szeregach konkurencji [Harry F. Byrd].

Runda 4
Motto: Jest tylko jedna rzecz gorsza, niż własna ręka pełna kart na naszą niekorzyść – ręka przeciwnika pełna takich kart.
Trudno tę rundę uznać za szczęśliwą dla Nixona. Zaczęło się roztoczenia na cały kraj aury przez małżonkę konkurenta [Jacky Kennedy]. Wobec utraty znaczenia przez wszystkie możliwe wydarzenia - Nixonowi zabrakło jakiegokolwiek rozmachu kampanii – pojechał spotykać się z mieszkańcami na Środkowym Zachodzie. Został jednak natychmiast obrzucony jajkami przez swoich przeciwników [Nixon Egged in Michigan]. Uciekając przed nimi zranił sobie kolano, co do reszty podkopało plan jego kampanii [Nixon's Knee]. Mógł teraz tylko zabierać głos w narodowej debacie. Choć trzeba przyznać – dobrze mu to szło, co zapewniło mu sporo energii na następną turę i poparcie regionalnych elit na Środkowym Zachodzie. Kennedy, poza czerpaniem satysfakcji z kłopotów przeciwnika, przekonał do swojej kandydatury zwolenników Republikanów w Michigan, Ohio i Illinois. Niepotrzebnie tylko podejmował polemiki z Nixonem w kwestiach programowych.

Runda 5
Runda ta nie utkwiła jakoś szczególnie w pamięci – kandydaci spotykali się z wyborcami w największych stanach na północy kraju. Przewaga Kennediego w Nowym Jorku najpierw stopniała do zera, lecz poten stan ten został niepodzielnie opanowany przez Demokratów, podobnie jak Pensylwania i Ohio.

Runda 6 – Debata
Debata była kompletnie nieciekawa – Nixon został rozjechany przez Kennediego. Niewątpliwie zadecydowała o tym lepsze przygotowanie kandydata demokratów [Harvard Brain Trust], jak i zupełnie niedzisiejsze podejście Nixona do makijażu [Lazy Shave]. Przewaga Kennediego w największych stanach Północy jeszcze się powiększyła.

Rundy 7 i 8
Umacniam swoje wpływy na Wschodzie i próbuję walczyć o poszczególne stany na Środkowym Zachodzie. Nixon jedzie na Południe i zaczyna odbijanie Teksasu i innych stanów średniej wielkości. Jakoś brakuje mi wyraźnych priorytetów i miotam się to tu, to tam bez większego sensu. Chyba mnie rozleniwiła przewaga. Na Południu media popierają mnie w trójnasób. Chcąc to wykorzystać jeżdżę tylko i niweluję przewagę Nixona w Północnej Karolinie, Georgii i Teksasie - tu pomaga Lyndon Johnson, który pobudza mnie do kolejnego krańcowego wysiłku. Na koniec jednak Republikanom udaje się odzyskać poparcie mediów na Środkowym Zachodzie i rzutem na taśmę zdobyć Teksas.

Dzień wyborów
Znów kiepski wybór priorytetów i do tego jeszcze słabe losowania. Dodatkowe akcje w Pensylwanii i New Jersey są zupełnie zbędne – Nixon odpuścił te stanu zupełnie. Za to przeciągną na swoją stronę wyborców w Michigan, zaś poparcie regionalnych mediów dało mu zwycięstwo w Wisconsin i Missouri. Nie pomogły też moje machlojki wyborcze w Illinois [Late Returns From Cook County]. Jednak w obliczu wcześniej zdobytej przez Kennediego przewagi dało to Nixonowi tylko satysfakcję i nadzieję na zwycięstwo za 4, a może za 8 lat. Kennedy wygrał 311:226, w regionach rzecz wyglądała następująco:
Wschód – 118:35,
Południe – 50:78,
Środkowy Zachód – 48:93,
Zachód – 95:20.

De facto zadecydowała pierwsza runda. Gdyby nie przewaga uzyskana na Zachodzie, wygrałby Nixon.
Najlepsze gry to te, w które wygrywa się dzięki wybitnej inteligencji, zaś przegrywa przez brak szczęścia...
ODPOWIEDZ