Po setkach rozgrywek w K2 powiem tak: grzać jednym pionkiem jak najszybciej ku górze, spróbować zdobyć szczyt, zejść na bezpieczną odległość (z aklimatyzacją co najwyżej minus 1), zadekować pionka w namiocie i dopiero wtedy starać się zdobyć jak najwięcej punktów drugim pionkiem. Oto najlepsza strategia na wygraną. Strategia ta najlepiej sprawdza się przy grze dwu-, trzyosobowej. Gdy jest więcej graczy, po zdobyciu szczytu pierwszym pionkiem, tłok na szlaku może uniemożliwić postawienie namiotu w dobrym miejscu, co zmusza gracza do zużywania kart ruchu potrzebnych na zejście niżej, a to powoduje, że drugi pionek otrzyma tych kart mniej. To z kolei stwarza pozostałym graczom szansę wyrównania wyniku punktowego, ewentualnie zwycięstwa.
Oczywiście sporo zależy tu od doświadczenia graczy, ich znajomości układu pól na planszy, znajomości kart, znajomości kafelków pogodowych, umiejętności liczenia punktów ruchu, kalkulacji żetonów ryzyka itd.
Gdy ktoś jako pierwszy zdobywa szczyt, automatycznie (w razie remisu punktowego) staje się pretendentem do tytułu zwycięzcy. No więc reszta graczy kombinuje, jak by tu gościa ukatrupić, zająć mu namiot, zablokować zejście, zmusić do wejścia w strefę z jak najgorszą pogodą, próbować wcisnąć mu jak najgorszy żeton ryzyka. Gdy się z tym "pierwszym" nic zrobić nie da, myśli się o tym, by jego drugi pionek zbyt daleko nie zaszedł; oczywiście jednocześnie swoje pionki trzeba pchać na górę. Taki mało ludzki, mało klimatyczny charakterek tej gry. Ale ogólnego klimatu nie psuje to ani trochę. Grywalności też nie, bo jak napisał tomb, partyjkę w dużej mierze determinuje losowy układ kart, zmienność pogody i żetony ryzyka.
Załóżmy jednak, fat1s, że kupisz grę i z czasem zacznie Ci się ona przejadać. Rzucisz ją w kąt? Nie musisz. Wystarczy parę zmian w zasadach, by K2 pokazało swoje nowe oblicze. Ja tę grę znam na pamięć. Letnia plansza to dla mnie już trochę nuda (zależy od składu osobowego graczy), dlatego gram prawie zawsze na planszy zimowej. Ponadto nie dzielę kafelków na letnie i zimowe, lecz mieszam wszystkie razem i losuję potrzebne sześć. Wśród nich obowiązkowo dodatek Lawina. Co jeszcze możesz zrobić? Żetonu ryzyka nie wybieraj spośród trzech odkrytych, lecz losuj jeden ze stosu zakrytych (po wybraniu kart przez graczy!). Odkrywaj nie dwa, lecz jeden kafelek pogodowy (nie odpowiadam za trupy na stoku...).
A co do strategii "jeden atakuje szczyt, drugi drepcze u podnóża" - możesz "związać" swoich himalaistów i przed rozgrywką określić... jak długą będą mieli linę, czyli ustalić żelazną zasadę, że na koniec każdej tury pomiędzy dwoma pionkami mogą znajdować się co najwyżej dwa (lub trzy, cztery, wybierz sobie) wolne pola. Przy takiej zasadzie, jak zasugerował sam autor gry, warto zwiększyć limit ilości pionków mogących w danej strefie przebywać na jednym polu. Ja grałem kiedyś tak, że himalaistów z jednego zespołu mogła dzielić tylko jedna strefa, czyli jeśli jeden z nich zakończył turę powyżej 7000 m, to ten drugi musiał zakończyć ją na wysokości ponad 6000 m; analogicznie: jeden powyżej 8000 m, drugi powyżej 7000 m. Niby nic takiego, ale cała strategia pojedynczego narwańca natychmiast bierze w łeb.
Zasadę, że w razie remisu punktowego wygrywa gracz, który jako pierwszy zdobył szczyt, też można zignorować. Remis to remis.
Co ponadto? Jest dodatek Broad Peak, wprowadzający nowe zasady i wymuszający całkiem inne spojrzenie na zdobywanie gór wysokich. No i dodatek Lhotse (właśnie ogrywam), też z dodatkowymi nowymi zasadami i ciekawszym układem planszy.
Mnie ten cały himalaizm od pana Kałuży tak wciągnął, że nawet zrobiłem karty wydarzeń, "dobre" i "złe", by było jeszcze ciekawiej (możesz rzucić okiem tutaj:
https://1drv.ms/b/s!AiGgj9H6iO5YvXLymxgex83_Oy9I). Losuję trzy karty, odkrywam je i co turę rozpatruję jedno wydarzenie; musi się do niego dostosować każdy z graczy. Po rozpatrzeniu wydarzenia dolosowuję kolejną kartę do trzech łącznie, żeby się jakoś himalaiści mogli przygotować na kolejne kłody pod rakami